czwartek, 31 grudnia 2015

31 grudzień - Rozdział XVIII

Hej kochane:) Jak tam kochane po świetach. No wiec w nowym roku życze wam dużo postow na blogu. Dużo prac nowych, spełnienia marzeń tych małych i tych dużych. A dzisiaj cudownej zabawy. No niestety w tym roku mój sylwester odbywa sie w domu pod kołdrą i z książką i niestety bez ukochanego. Milej zabawy i Szcześliwego Nowego Roku. A teraz nowy rozdział. Zapraszam i dziekuje za miłe komentarze i że jesteście u mnie i jest coraz was wiecej. Dziekuje :*






Rozkoszkowałam się tą wyprawa wszystkimi zmysłami. Niekiedy szłam ramie w ramoe z Nim. ale nawet nie próbowałam sie odsunąć. Tak przyjemnie sie mi szło. Czułam ciepło człowieka o którym tyle myślałam, wdychałam jego zapach.
Po obu stronach drogi rosły krzaki i zarośla. W krótce wyszliśmy na łakę i przez niskie krzewy dojrzeliśmy kamienne ogrodzenie.
- Pomoge ci przeskoczyć. Skoro niesiesz koszyk z jedzeniem - dodał.
Skoczył pierwszy i obrócił sie zaraz, żeby podać mi reke. Jego dotyk ciepłej, szorstkiej dloni sprawił że bardziej go pragnełam. Kocham tego mężczyzne. Dopiero teraz zaczełam zdawać sobie sprawe, jakie uczucie w człowieku rodza, gdy w gre wchodzi miłość. Mama dala mi grabie, wyrywając mnie z rozkosznych doznań.
- Zaczynamy kosić, a ty bedziesz ustawiać słupki.
Postawiłam koszyk z jedzeniem i odparłam z wielkim uśmiechem.
- Bierzmy się do pracy, bedę uważać.
W krótce wszyscy już pracowali. Pracowaliśmy tak dluższy czas. Sam wyprostował sie i ściągając czapke otarł pot z czoła.
- Pora na pięć minut przerwy - powiedział i zaśmiał się pod nosem.

 Długo będę pamietać te sianokosy. Stojąc trzy dni później przy oknie. Otowrzyłam i unieruchomiłam za pomocą haczyka. Ciało miałam zesztywniałe i posiniaczone, gdy tamtego wieczoru wróciłam do domu. Nadwyrężyłam miśnie, których rzadko używałam. Pęcherze na dłoniach piekły okropnie, ale już zaczeły pekać i goić się. Za nic na świecie nie zrezygnowała bym jednak z tych sianokosów.
- Charlie, Charlie! Możesz tu na chwile przyjść?
Wyjrzałam przez okno i spostrzegłam Aksela, który podkował konia w stajni.
Szcześliwa, że chce ze mna ktoś porozmawiać i szybko zeszłam po schodach na dół.
- Mogłabyś przytrzymać łeb temu łobuzowi. Poluzowała mu się podkowa, musze ja wymienić. Ale tez łotr cały czas czas próbuje mnie ugryźć. A nie mam ochoty mieć śladów po końskich żebach na tyłku- mruknął
Musiałam sie uśmiechnąć. Aksel miał w sobie jakiś rodzaj ciepła i dawał poczucie bezpieczenstwa jak kiedyś mój tata. Emanowała z niego mądrość życiowa, a przy tym zawsze traktował mnie jak równą sobie. On jest życzliwy, pomyślałam i chwyciłam konia za grzywe.
Aksel przejechał ręką po przedniej lewej nodze. Koń nie znał Aksela, ale podniusł kopyto od razu.
- Wyszlifowałem już kopyto i dopasowałem podkowe- wyjaśnił

W przedpołudnie postanowiłam skorzystać z okazji i rozejrzeć sie w nowym dworze.
Najpierw ruszyłam w strone spiżarni, położona na wzgórzu niedaleko skał. Budynek ustawiono na wielkich kamieniach i belkach. Żeby myszy nie zakradły sie do ziarna, które gromadzono na parterze. Wspiełam sie po stromych schodach i otworzyłam cieżkie drzwi. Zapasy jedzenia zaczęły już topnieć. Noe był to powód do niepokoju, bo wkrótce wypełnią się nowym ziarnem. A po uboju na ścianach zawiśną świeże wędzonki i kiełbasy. Za miesiąc albo dwa we dworze zjawi sie kobieta, zajmująca się wypiekami. Rozpali ogień pod blachami i upiecze setki kawałków chrupiącego chleba.
Schody prowadzące na piętro zaskrzypiały po moim ciężarem, pokonywałam jednak spokojnie stopieñń za stopniem. Tu stało kilka pomalowanych w róże skrzyń. Moją uwagę przyciągnęła największą. Wypróbowałam kilka kluczy, nim znalazłam właściwy. Kłódka otworzyła się z hukiem. Nie znalazłszy nic godnego zainteresowania, zamknełam ją na klucz. W pralni już kiedyś byłam. Serce zabiło mi mocniej, gdy wróciłam do domu i zakradłam sie na pietro. Szłam przez korytarz na palcach. Deski podłogowe skrzypiały. Zatrzymałam się przed drzwiami do jednego z pokoji, ale były zamknięte na klucz, nie chciało mi się szukać z prawie stu kluczy. Ponieważ na pietrze nie znalazłam odpowiedzi na moje pytania, postanowiłam poszperać w papierach ciotki. Miałam właśnie rzadką okazjr by dowiedzieć się częgoś o niej.  Zanim zabrałam sie do dzieła. Postanowiłam się zapamiętać dokładnie, jak papiery były ułożone.ciotka natychmiast by zauważyla że ktoś szperał w jej rzeczach. Rozejrzałam się nerwowo, a potem przeszukałam szuflade po szufladzie. Znalazłam jednak tylko stosy kartek zapisanych zawikłanymi prawami. W najmniejszej szufladzie leżala metalowa szkatułka. To odkrycie sprawiło ze żołądek zawirował. Podekscytowana znów się rozejrzałam. Mróżąc oczy wyjrzałam prze okno i spostrzegłam, że Mama, Ingrid i Sam zbliżali się pomału na dziedziniec. Pełna nie pokoju i ostrożności postawiłam szkatyłke na biurku. Dlonie drżały ze zdenerwowania. Zimne dreszcze przeszły mi po plecach, gdy bezskutecznie starałam się znaleść pasujacy klucz. Wyjełam szpilnę do włosów i zaczełam nia majstrować przy zamku. Gdy wieczko wreszcie z dźwiekiem, który w moich uszach zabrzmiał jak huk, skuliłam się ze strachu. Szkatułka była pełna papierów, ciotka musiała je dobrze upychać, żeby się wszystko zmieściolo.
Przez chwile siedziałam nieruchomo i wpatrywałam się w otwartą szkatułką. Czy się odwarzyć? Czy nie powinnam pójść po rozum do głowy i nie mieszać sie w prywatne sprawy? Ale ciekawość zwyciężyła. Drżałam jak przestraszony ptaszek, gdy zaczełam przegladać papiery. Stare dokumenty nie interesowały mnie. Nagle zobaczyłam jego adres  i kilka listów od niego do ciotki. Wyprostowałam się ze zdziwieniem. Gdy miałam właśnie rozprostować pierwszy arkusik, dobiegły mnie jakieś dźwieki z dziedzinca. Podskoczyłam na krześle.w tej samej chwili usłyszałam głos Ingrid
- Charlie! Chodz na dól.
- Juz ide.
 Boże miłosierny. Nie spodziewałam się ich tak szybko. Tak mnie pochłonela zawartość szkatułki, że nie usłyszałam ich. Błyskawicznym ruchem złożyłam list, wsunęłam go z powrotem i zatrzasnełam wieczko. Brzegi kilku kartek wystawały spod wieczka, musiałam wiec spowrotem skrzynke i wepchnełam je głebiej. Jedną dłonią przytrzymałam wieczko, druga wcisnełam szpilke do zamka. Do diabla nic z tego! Zdenerowałam się tak bardzo że rece mi sie trzesły.
Odchyliłam glowe do tylu, musiałam przerwać na chwile żeby nie wpaść w paniek. W twlej samej chwili do pokoju wszedł Sam
- Co tu robisz? -warknął ze złością.
- Jeśli koniecznie musisz wiedzieć, to szpilka ukuła mnie w palec, gdy na nia nadepnełam. Wyobraź sobie jak mnie to zabolało.- pokazując szpilke do włosów Samowi.
Sam ze złością wyszedł. Musnełam dłonią swoją szyje i twarz, zauważając, że mam całkiem spoconą grzywke. Czy to nie było szczeście w nieszcześciu? Nieszczęście polegało na tym ze nie zdążyłam przeczytać listu, szczeście zaś na tym że nie zostałam przyłapana na gorącym uczynku. Co by bylo, gdyby Sam zjawił sie dziesięć sekund wcześniej? Zadrżałam na samą myśl o tym. Zebrałam się i poszliśmy wszyscy do domu.

piątek, 25 grudnia 2015

25 grudnia - Rozdział XVII

Hej kochani. Jak tam wam święta mijają :)  zapraszam na nowy rozdział i zapraszam do wcześniejszych postów :)  Wesołych Świąt kochani :*







- Smutno ci prawda?
Ingrid natychmiast zatymała reke . Nie potrafiła utrzymać w dłoniach ziemniaków, które właśnie nie wybierałam z kopca. Pogłaskała mnie po drżacych plecach.
-Wielka szkoda, że własnie tak się dowiedzieliście o tym co mnie łaczy z num
- Jestes taka wrazliwa i delikatna. Musisz sie otrzasnać z tej rozpaczy i nie dac sie tak traktowac. A to twoja sprawa z kim sie kochasz.
Ta rozmowa z nia pocieszyła mnie bardzo.
Ciotka pojawiła sie dopiero poźnym wieczorem. Ingrid, Sam i ja siedzielismy pochyleni nad swoimi robotkami, gdy nagle staneła w drzwiach. Trzy pary oczu zmierzyły jej chuda sylwetke. Nikt jej nie przywitał. Sam nie miał ochoty, a Ingrid odwróciła głowe. Nie mogłam zrozumieć dlaczego ciotka była taka zła na sama. Przecież on jej nic nie zrobił! W każdym razie nic o tym nie słyszałam. Sam otworzył usta, żeby przywitać się z matka ale gdy spojrzał na nia umilkł. Biedny Sam, pomyslałam z poczuciem winy. Znalazł się w samym centrum konfliktu i nie wiedział po czyjej stronie stanąc.
Nastepny dzień zapowiadał sie pieknie. Słońce przez cały dzień grzało bezlitosnie, ale zapadajacy zmrok przyniósł oczywczy powiew wiatru. Pachniało cudownie melisa. Kolorowe kwiaty i krzewy wokoł domu ustroiły sie w najpiekniejsze barwy. Mama nie zapomniała o nawozeniu swojego ogródka i teraz rabatki wygladały jak cudownie kolorowy strumien. Nie tylko ludzie byli zajeci zbieraniem darów natury. Nawet najmniejsze stworzenia pracowały by miec co jesc zima. Pochyliłam sie i ostroznie wziełam pnąca sie róże do nosa. Wciagnełam w nozdrza ten cudowny zapach.
Kwiat zakołysał sie lekko, gdy go wypuściłam i zostawił po sobie wspaniały zapach. Niepokój, który mnie trawił zazwyczaj cichł gdy spacerowałam po ogrodzie. Ingrid siedziała przy stole, gdy weszłam do kuchni. Wyprostowała sie nagle.
-Ducha zobaczyłas?- zapytałam
- Chciałam ciebie o cos zapytac.
- No słucham?
- Bo wiesz... w klubie dzisiaj wieczorem beda tance.. no i ,.... no i.. - zamilkała- no i chciałam zapytac czy mogłabym tam pojść
- Klub?- powiedziałam
- Tak niedaleko kościoła, kojarzysz pewnie który- odparła zawstydzona.
- Tak wiem.
- Dlatego juz teraz pytam, zeby zdarzyc, zanim kapela zacznie grac.-zasłoniła sobie usta dłonia.
Jakby dopiero teraz uswiadomiła sobie ze wcale nie pozwola na jej wyjscie.
- Nie podoba mi sie pomysł bys szła sama- oswiadczyłam
- Moj chłopak przyjdzie po mnie- odparła- wiec nie moge?
Dotarło werszcie ,ze zbyt długo trzymam ja w niepewnosci
- Moja droga. Oczywiście ze mozesz. Chciałabym tylko poznac tego twojego chłopaka, komu ciebie powierzam pod opieke.Pamietaj uwazaj na siebie.
Dziewczyna az zapiszczała z radosci
-Obiecuje!
- Dobrze -powiedziałam
Ingrid usmiechnałe sie od ucha do ucha. Jej niebieskie oczy błyszczały z wdziecznosci
- Nie przypuszczałam ze sie zgodzisz- odparła szczerze- teraz zrobie co mam do roboty i pozniej pojde sie uszykowac
Nie mogłam zasnać i obracałam sie nerwowo z boku na bok. Rozpaczliwe myśli nie dawały mi spokoju. Zazdrośc która ogarneła moje ciało, doprowadziło mnie niemal do szalenstwa. Nie mogłam przestac myslec o Kamilu. Przeciez wcale nie wiedziałam czy naprawde bawi sie na tych tańcach. Wstałam z łóżka i podeszłam do okna, patrzyłam w strone klubu. Moze usłysze muzyke dobiegajaca z oddali? Przez otwarte okna wpadało chłodny, orzezwiajacy powiew wiatru. nie słychac muzyki. Gdy juz miałam zamknac okno, spostrzegłam jakis czarny cień w zaroslach. Zamarłam bez ruchu, całe ciało napieło sie.
Czy zamknełam drzwi na klucz? W domu nikogo nie byłopo za mna. Nie traciłam czasu na ubranie sie, zarzuciłam tylko szlaftok i zbiegłam po schodah, zeby sprawdzic, czy drzwi sa porzadnie zamkniete. Ktos zapukał do drzwi w chwili, gdy przekrecałam klucz.
Serce rozsadzało moje piersi ze strachu. Całe szczescie ze zdarzyam to zrobic! Teraz nie powinnam sie juz bac, ale swiadomosc ze po drugiej stronie stoi ktos nieznajomy, sprawiło to ze po plecach przeszedł zimny dreszcz
- Charlie- powiedział nieznajomy
- o to ty-od razu rozpoznałam jego głos z ulga i radoscia otworzyłam drzwi.
- Przestraszyłem cie?- zapytał- Jestes sama?
Jego oczy błyszczły pod ciemna grzwka. Zaczełam sie smiac z siebie.
- tak jestem sama. Nie wiedziałam ze to ty sie tak skradasz.
Pojawiła sie w głosie nota wzruszenia. - - Musze przyznac ze przypomiałam sobie od razu kilka strasznych opowiesci, gdy sie zorientowałam ze ktos jest na zewnatrz. - przytulił mnie.
- Opowiesz mi o tym - zachecił
- Niee- powiedziałam- Nie zamierzam tracic czasu, który możemy ze soba spedzic czas na opowiadaniu strasznych histori o duchach.
-Prosze- zdziwił sie - a co bedziemy robic
- Chodz.- zaproponowałam
Nie wiedział, o co mi chodzi. Pociagnęłam go w strone sypialni na pietrze. Pochylił sie nademna. Jeknełam z rozkoszy gdy jego wilgotny, ruchliwy jezyk musnął jeden z sutkow. Pierwi zareagowały natychmiast na jego dotyk. Zapłonełam rumiencem zawstydzona tym ze ciało zdradziło moje pragnienia.
Przestałam stawiac opor i nie zaprotestowałam gdy ostroznie zdjał ze mnie bielizne. Zupelnie oszołomiona złapałam sie na tym, ze sama rozpinam mu pasek. Dlonie mi drżały gdy sciagałam mu spodnie po sprezystych udach.
- Jestes taki piekny! Ideał!
Cofnełam sie o krok, aby nacieszyc sie widokiem ukochanego.
- Chodz- zachecił mnie kamil, gdy oboje bylismy juz nadzy . Moja malenska dłon znikneła w jego duzej dłoni. Na ustach obojga czaił sie krzyk, gdy weszlismy pod kołdre, wiedzieliśmy jednak ze musimy zachowac milczenie. Pieścił mnie. Musnął zimna dlonia moj brzuch i zewnetrzna strone uda. Rozkoszowałam sie jego dotykiem. W krótce całkiem sie odprezyłam i coraz bardziej wciagałam sie w gre. Zarzuciłam mu rece na szyje i westrznełam. Ostrożnie wtuliłam nos w jego szyje a po chwili przejełam kontrole.  Namietne, zachłanne usta znalazły moje wargi. Kamil podniósł mnie do góry, objełam go udami w pasie. On był bardzo silny. Nagle kamil sie zatrzymal i spojrzał na mnie
- O moj boże- szepnął- Charlie jak ja cie kocham!
To miłosne wyznanie sprawiło ze wzrok spusciłam pomimo ciemnosci. Moje serce szalało z radosci
- Czy ty to zozumiesz. Moja kicia?- W głosie kamila pojawiła sie nuta frustracji- ze ja nie moge przestac myslec o tobie. Gdybym wiedział ze mnie tak opetasz, błagałbym Boga zeby wczesniej skrzyzował nasze drogi
Przytuliłam sie do niego.
- Boisz sie?- szepnał z czuloscia
Oszołomiona pożadaniem odparłam
- Nie boje sie, ale musisz byc ostrozne
- Oczywiscie moja kochana. Nie zrobie ci nic złego.
Podniecony, zaczął całowac moja smukła szyje, twarde pierwi, brzuch. Położył sie ostroznie na mnie. Przez chwile leżał nieruchomo, po czym zaczął nieznacznie poruszac biodrami. Byłam przygotowana na rozdzierajacy bol i z wilka ulga stwierdziłam ze tym razem to nic nie zabolało. Ogarniały mnie tylko gorace fale rozkoszy.
Porażona zdumieniem upatrywałam sie w jego twarz. Nie mogłam uwierzyc, ze to sie dzieje naprawde bo nigdy nie wyobrazałam soebie ze pozadaniemoze czlowieka tak bez reszty pochłonac. Poczuł na sobie moje spjrzenie. Uniósł sie nieco na wyprostowanych ramionach, cały czas patrzyl mi prosto w czy. Wiłam sie pod nim, probowałam wymknąc sie pożadaniu, nad ktorym nie miłam zadnej kontroli, ale po chwili opadłam na materiac. Nie sposob uciec przed namietnoscia ktora tetni w zyłach w gruncie rzeczy. Wcale nie chciałam uciekac. niczego nie pragnełam tak bardzo jak poczuc komila wewnatrz swoego ciała...
Probował sie zatrzymac, chciał przedłuzyc chwile mojej rozkoszy, ale prosiłam spojrzeniem by juz nie zwlekał. Jego ciało wstrząsnął dreszcz, chwycił zebami przescieradło zeby nie krzynąc. Potem zsunął sie na bok, ale nie mogł sie oderwac i wciaz piescił piersi . Głaskał mnie po udach.
- Tym razem nie bolało?- zapytał z nadzieja w głosie
- Nie- zapewniłam go- to było... Nie potrafie tego opisac!
uśmiechnał sie szczesliwy
- Moge tak lezec do konca zycia z toba- westchnął
Przytulił mnie bez słow i zaczął kołysac mnie w ramionach. Długo lezelismy napawajac sie swoim ciepłem.

niedziela, 20 grudnia 2015

20 grudnia - Rozdział XVI

Cześć kochane :) kolejny rozdział już jest. Zapraszam do wcześniejszych i miłego czytania :*






Wczesnym rankiem ciotka siedziała przy biurku i pracowała. Byłam w pogodnym nastroju. Popołudnie okazało się całkiem przyjemne, pomimo złego humoru ciotki. Zdołałam się zbliżyć trochę do Ingrid i lepiej ja poznać. Po za tym wiele dla niej to znaczyło. Gdy nakarmiłam zwierzęta, na podjazd przyjechał samochód. Ogarnęło mnie poczucie szczęścia.  To była Kama z ojcem! Łzy zalśniły mi w oczach. Nawet nie wiedziała ze aż tak się stęskniłam za nią.
- A tu jesteś Charlie- zarzuciła ręce na szyje i mocno mnie przytuliła.
- Och Kama- mruknęłam przez śmiech i przez łzy - Jak dobrze ciebie widzieć!
Krystian tata Kamy, zatroszczył się o samochód.
- Zastowie was same.
- Co u Ciebie? Czy On ciebie dobrze traktuje?
Poczułam się tak jakbym opuściła nagle swoje ciało. Jakbym patrzyła na wszystko z boku.
- Charlie słyszysz mnie? - chwyciła mnie za ramie.
- Tak, przepraszam. Tej nocy bolało jak diabli ale chcieliśmy tego i kocham go.
- Nie mam ochoty tego słuchać. To nie moja sprawa, co się dzieje w łóżku miedzy tobą a twoim facetem- powiedziała wściekła.
- Choć tato. Wracamy do domu.
- Jak możesz mnie tak lekceważyć?
Łzy tryskały z oczu. Biegłam za nimi nie wiedząc co robić, bo gniew mnie całkiem owładnął. Krzyczałam bezradnie. Szmer głosów ucichł, gdy weszłam do kuchni. Każdy z domowników obrzucił mnie szybkim spojrzeniem.
 Nim spuściłam głowę. Zrobiłam dwa kroki. Nie zamierzałam udawać że mnie tu nie ma. Nie ma sensu  próbować zapomnieć o tym co się własnie zdarzyło
Ciotka stanęła przede mną.
- Jak można w taki sposób się zachować.
- Ach tak- zdenerwowałam się - podsłuchiwałaś?
-Podsłuchiwałam- powtórzyła ciotka sarkastycznie.
Zagotowałam się w środku.
- Nie twoja sprawa, co mowie i do kogo.  A wy?- wskazałam na milcząca widownie i powiedziałam nieznoszącym sprzeciwem
- Czy moglibyście stąd wyjść? Teraz? Chce porozmawiać z ciotka sam na sam.
Zmierzyłam ciotkę wzrokiem a ciotka patrzyła na mnie z nienawiścia. Powietrze drażniło od napiecia. Dwie pary oczu mierzyły sie nawzajem spod gniewnie zmarszczonych brwi i ważąc swoje siły.
Ciotka musiała ustąpic. Ale powiedziała z drwina w głosie;
- Nie masz do mnie szacunku żeby pipeszyc sie z pierwszym lepszym. Wstydu nie masz!
- Jeśli nie chcesz- warknełam- żebym tobie tez obiła ta ładna bużke to bedzie lepiej jak umilkniesz.- Ciotka wycofała sie tyłem. Bylam gotowa rzucic sie na ta jędze, która przed nia stała. Gniew sprawił ze przestałam sie kontrolowac. Jedno niewłaściwe słowo ze strony ciotki, poprzysiegłam sobie w duchu, a spiore ja.
Z jekiem opadłam na krzesło. A wiec wszyscy sie dowiedzieli, pomyslałam. O tego rodzaju sprawach nie nalezało mówic głosno ale ona to zlekceważyła. Teraz trudno bedzie poradzić sobie z szeptem i znaczacymi spojrzeniami, które zacznie wymieniać ukradkiem za moimi plecami. Później po sprzeczce wybrałam sie do lasu. W domu była nienaturalna cisza, która zalegała po moim wybuchu. Postanowiłam pojść na samotna wycieczke, zeby wszyscy odemnie odpoczeli.
Skubnełam źdźbło tawy i zaczełam je żuć w zamysleniu. Ze żdżbłem wystajacym z ust i z głową pełna ponurych mysli ruszyłam w droge. Co robic? Poddać sie? Na jak długo starczy mi sił? Wyplułam żdzbło.
- 0 nie - syknełam- nie poddam sie! Teraz bede walczyc.
Wreszcie podjełam decyzje. Ciotka nie bedzie mnie wiecej poniźać. Pokaże im ze potrafie sie mścić. Nie bede zwykła dziewczyna do pracy w obozie , skoro powinnam byc szanowana.
Wyczerpana usiadłam na skraju drogi. Stad widać było cudowne widoki. Piekny małyb biały domek. Widać było tez staw. Woda lśniała jak srebro w świetle ksieżyca. Drgnełam z przerażenia, gdy poczułam czyjaś dłoń na moim ramieniu. Skoczyłam do przodu i zamarłam bez ruchu.
- Kochana nie chciałem ciebie przestraszyc- podszedł do mnie ale cofnełam sie - cos sie stało?
Pokreciłam głowa, ale pragnełam być sama. Własnie teraz potrzebowałam czasu dla siebie.
- Chodź do mnie- zachecił otwierajac ramiona.
Jego silne, cieple ramiona kusiły mnie. poddałam sie i juz po chwili szukałam ukojenia na jego piersi. Skryłam czubek nosa na jego szyji i rozpłakałam sie. Najpierw płakałam bezgłosnie,  ale po chwili zaczełam łkac rozpaczliwie.
Nic nie mowił tylko głaskał mnie delikatnie po plecach. Przez cały czas. W końcu rozluźnił uściska i spojrzał na mnie łagodnie. Spuściłam wzrok, wiedząc ze nie najlepiej wygladam. Zaczerwienione oczy, blade policzki, rozczochrane włosy. Nigdy jeszcze nie czułam sie tak mało pociagajaca i mało kobieca. Zadrżałam gdy zaczął scałowywać z mojej twarzy łzy z czułoscia.
- Powiesz mi co sie stało? - zapytał cicho z wielka cierpliwoscia w głosie.
Pokreciłam energicznie głową. Nie pytał wiecej tylko stwierdził.
-A wiec ciotka dowiedziała sie o nas- na sama mysl o tym rozszlocgałam sie znowu. Zaczął mnie kolysac- Malenka moja.
- Powinnam sie tego spodziewac- wybuchłam.
Jeknął pod wpływem moich ostrych słow, skulił sie. Moje oczy całkiem zaszkliły sie łzami. Powoli odwróciłam głowe i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Ból, ktory czułam gdy sie kochaliśmy nie zamierzałam twierdzic, ze to nie bolało, ale to był cudowny ból. Byliśmy przez cały czas razem. We dwoje- zacisnełam dłonie- ciesze sie ze nie inny ale ty zabrałes mi dziewictwo. Jestem szcześliwa, ze to ty uczyniłeś mnie kobieta.
Odwróciałam glowe w bok. Blask który przez chwile lśnił w moich oczach zgasł
- Znam to- powiedział i pogłaskał po roztarganych włosach- buntownicza kobieto, ktora nie da sie złamac
Pokiwałam głowa
- Masz racje misiek. Nie dam sie złamac, ciotka sie o tym przekona!

piątek, 18 grudnia 2015

18.12.2015

Hej kochane:)
 Dzisiaj trochę ozdób i bransoletek.


Znalazłam na jednym blogu właśnie jak się robi te cudowne serduszka http://silveraguti-blink.blogspot.com/2015/02/mikroseruszko-z-koralikow-tutorial-krok.html

 Przepięknie wyszły:)



















                 

Ten sposób na bransoletki podoba się chyba najbardziej moim klientkom i na prezent idealnie pasuje.


sobota, 12 grudnia 2015

12.12.2015

Hej kochani. Jak ida wam przygotowania do świąt. Nawet nie mam kiedy usiąść i zrobić jakikolwiek prezent, ale dam rade. Trzy dni obrzarstwa a tyle przygotowań hehe. Jest juz skaczony reniferek:)  zapraszm do wczesniejszych postow i dziękuję za odwiedziny i mile komentarze.Pozdrawiam :*

czwartek, 10 grudnia 2015

9 grudnia- Rozdział XV

Kolejny rozdział :) Zapraszam :*

Wyspałam się w końcu. Następnego dnia musieliśmy niestety wracać do domu, a tu tak pięknie było.
- Ale chciałabym tu czasem przyjeżdżać. Te widoki są piękne, z dala od wszystkich- odparłam
- To na co czekamy można o tym pomyśleć- powiedział
- Tak, ty pewno tylko żartujesz.
- Charlie, kocham cie i chce spędzić z tobą resztę swoich dni.
Znieruchomiałam jak usłyszałam te słowa. Złapałam w dłonie jego twarz i pocałowałam go namiętnie. Odwzajemnił i przytulił mnie.
Prowadziliśmy konie przez ostatni kawałek drogi. Nie dlatego, że koń kulał albo ze podkowa się poluzowała. Nie byłam w stanie siedzieć na koniu. Wszystko mnie piekło i bolało. Tym razem odetchnęłam, gdy za  zakrętu ujrzałam samochód. Wreszcie usiądę i sobie odpocznę. Czy to jest naprawdę takie bolesne?To było jak sen, że już nie jestem dziewicą. Nigdy nie myślałam o tym - kochałam się z mężczyzna. Moim mężczyzna. To nie było zwierzęce parzenie się. Byliśmy dla siebie dobrzy i pragnęliśmy ofiarować sobie nawzajem coś nowego. Nie ma rady na to, ze nie wyglądało to tak jak siebie wyobraziłam.
Pewnie będzie inaczej następnym razem. Nikt przecież nie chciałby się kochać, gdyby to za każdym razem tak bolało....
- Tak długo was nie było!- zawołał Sam.
- Bardzo mi przykro- wyjaśniłam- czas nam tak szybko upłynął.
Sam złagodniał.
- Martwiłem się o ciebie. Bałem się ze spadłaś z konia.Chciałem was poszukać
Całe szczęście, że tego nie zrobił, pomyślałam. Przez chwile ujrzałam w wyobraźni siebie I jego Nagich, pełnych pożądania.
- Jesteś szczęśliwa. Widzę to.
Zacisnęłam pieści i popatrzyłam w bok.
- Szczęśliwa- oznajmiłam nie zręcznie.
- A widziałaś mamy nowa służącą- odparł Sam.
Musiałam wziąć parę głębokich oddechów. Coś uciskało mnie w piersi. Przełknęłam ślinę, zęby się tego pozbyć, ale to tkwiło tam wciąż, jak kolec dzikiej róży. Gdybym miała przed sobie mamę, dałabym upust swojej goryczy.  Wówczas w jasnych i ostrych słowach dałabym wyraz temu co czuje. Nie mogłam jednak tego powiedzieć Samowi. Mieszkał już w tym domu, kilka lat. Bez względu na wszystko. Sam by nie zrozumiał.
Następnego dnia zeszłam do kuchni było całkiem cicho. Przerażająco cicho. Weszłam do kuchni ostrożniej niż zwykle. Otworzyłam drzwi na oścież i objęłam całe pomieszczenie wzrokiem, zanim wkroczyłam. Ingrid nie było widać. Mama stała odwrócona do mnie plecami. Ciocia Mery też była w kuchni. Płakał. Bo miała zaczerwienione oczy. A przecież nie należała do osób , które płaczą z byle powodu. Już po raz drugi dostrzegłam ślady łez na jej twarzy i nie miałam pojęcia, co było ich przyczyną. Za pierwszym razem zauważyłam je podczas gdy mały był w szpitalu. Wzięłam pocztę i zdumiona pobiegłam prosto do swojego pokoju. Tak mi się przynajmniej wydawało. Musiałam pomylić drzwi, bo na łóżku siedziała Ingrid z wielka książka na kolanach.
- Witaj- to wszystko, co zdołałam z siebie wydobyć.
Przyglądała mi się swoimi wielkimi, szeroko otwartymi oczami. Gdy byłam bliska Ingrid, nie mogłam się oprzeć wrażeniu ze widzę zbitego psa. Nigdy nie spotkałam dziewczyny która była tak zastraszona.
Ingrid zatrzasnęła książkę i położyła palec an ustach
- ciii...
Podeszłam do niej na palcach i usiadłam ostrożnie na brzegu łóżka.
- Dlaczego musimy być cicho?- zapytałam szeptem
Podskoczyła czym prędzej i zamknęła drzwi. Znowu usiadła na łóżku i stłumionym głosem powiedziała
- Pani Mery pokłóciła się z Samem...
Ach tak! To dlatego w kuchni było tak cicho i dlaczego ciotka płakała
-O co?
Ingrid przez chwile milczała. Poruszyła się niespokojnie, jakby nie wiedziała czy może zaufać. Może nie chce obgadywać szefowej pomyślałam zaciekawiona.
- Nie wszystko słyszałam- wyznała- ale rozmawiała z Samem o jego ojcu.
- Nie łatwo żyć w ciągłych kłamstwach- powiedziałam
Ingrid pokiwała głową
- Pani wrzeszczała, że jego ojciec nie ma praw i że nie żyje.
- Że nie żyje?
- Tego to ja nie wiem
Opadły mi ramiona. Dlaczego ciotka nie chciała rozmawiać z nim o ojcu. Nie była człowiekiem, którym zwykle stawiała opór. Co zamierzał zrobić Sam ze ciotka była temu tak przeciwna?
- Masz takie piękne włosy- powiedziała nieśmiało Ingrid.
- Tak myślisz? -uśmiechnęłam się
- Tak- zapewniła mnie z przekonaniem - mogę ci rozpleść warkocz?
- Tak oczywiście- odparłam
Wkrótce moje włosy leżały jak rozpostarty wachlarz na ramionach i plecach
- Ty tez masz piękne czarne włosy- zauważyłam
- Wiem, ze tak nie jest. Rodzice mi to zawsze mówią, ciągną  mnie za warkocze i powtarzają ze wygalają jak dwa żółte strumyczki.
- Przynieś swoja szczotkę do włosów- zaproponowałam - i usiądź przede mną na podłodze. Zorbie ci fryzurę, w której ci będzie do twarzy.
 Ingrid nie trzeba było tego powtarzać.  Podskoczyła do góry i z roziskrzonymi oczami pobiegła po szczotkę. Gdy rozplotłam sztywne warkoczyki i zaczęłam szczotkować czarne włosy, pomyślałam, że ta dziewczyna musi mieć ciężkie życie, z takimi rodzicami. Ja miałam tylko brata przyrodniego który się ze mną czasem drażnił, ale nie był złośliwy. Wszyscy zauważyliśmy że cioci i Sam się pokłócili. Zawsze były wesołe rozmowy ale tego wieczoru panowała całkowita cisza. Nie padło ani jedno słowo, nikt nie miał ochoty się odzywać. Słychać było tylko chrzęst łamanego pieczywa i siorbanie mleka i kawy. Rozejrzałam się ostrożnie wokół siebie. Spojrzała na mamę i na Ingrid. Wyglądały, jakby ktoś ich obarczył strasznym ciężarem, bo kuliły się tak żeby ich jak najmniej widać.
Sam siedziała jakby ja przywiązano do krzesła, a jego oczy były jeszcze bardziej zaokrąglone niż zwykle. Na prawdę ładnie wyglądała w nowej fryzurze. Jej wijące się włosy zostały upięte z tyłu, ale bardzo luźno. Część loków wymykała się spod szpilek i okalała twarz, dzięki czemu uszy mniej rzucały się w oczy. To nie znaczy ze ona ma wielkie czy ostające uszy, pomyślałam i o mało się nie roześmiałam. Nic nie mogłam na to poradzić, ale miałam całkiem nieuzasadniona ochotę, by się roześmiać na głos. Zdołałam się jednak opanować. Ciekawe, co by było gdybym się roześmiała teraz, gdy ciotka siedzi ponura i zgorzkniała jak nigdy przedtem.
Uzmysłowiłam sobie jakim szacunkiem musiała cieszyć się ze tu jest. Zdołała już poznać mnie w złym humorze. Ingrid siedziała blisko mnie. Jakby szukała pocieszenia i schronienia. Gdy mama i ciocia rozeszły się do swoich wieczornych obowiązków. Powiedziałam tonem, który za brzmiał bardzo stanowczo.
- Powinniśmy chyba zacząć planować wyprawę do Kalifornii.
Parę dni temu dostałam mejla od Billego ze wybiera się ta.. Jeździł tam dwa razy w roku w sierpniu i w lutym. Kupował wówczas różne drobiarki do domu i dla swoich znajomych, a wszyscy traktowali ta wyprawę jako miła odmianę od codziennych obowiązków.
Ciocia na stroszyła się, nozdrza się zadrżały
- My?- powiedziała ostro
- Tak. My - odparłam- nie tylko ty jedna pracujesz, o ile mi wiadomo.
Chętnie odgryzłabym siebie język. Dale czego zawsze musiałam odpowiadać tym pogardliwym tonem? Tym razem naprawdę nie chciałam być bezczelna.
Mama pospieszyła z odpowiedzi, zęby wyprzedzić ciotkę.
- Oczywiście osiądziemy i przedyskutujemy wszystko przed wyjazdem.
- Dziękuje- uśmiechnęłam się - wiec Ingrid,Sam i ja jedziemy.
- To jest wyjazd dla rodziny. Oni nie jedzie z nami bowiem najlepiej jakie narzędzia trzeba kopic- odparła ciotka
Słowa padły powoli. Ostrożnie. Jakby się wstydziła ze nie zabiera reszty. Taki ich los; praca i nic po za praca. Jeśli działo się coś szczególnego nie byli brani pod uwagę.
- To nie jest w porządku- wypaliłam zanim zdołałam sobie uświadomi ze myślę na głos. Rozejrzałam się dookoła z przerażeniem.
- Co nie jest w porządku?- zdziwiła się ciotka.
Wskazałam ręka na Ingrid
- To ze służba nie może jechać. Ciociu w tej sytuacji wole jechać z nimi.
- Co za łaskawość- skomentowała ciotka
- Nie możesz uwierzyć ze ona nigdzie nie była i nie doświadczyła buzującego tam życia nie podziwiała pięknych widoków, nie próbowała pysznego jedzenia, które sprzedają w tamtejszych sklepach.
Ciotka była całkiem oszołomiona moja przemowa i stanowczością mojego tonu. Jak często w poczuciu niepewności, oblizała siebie usta. Tym razem nie szukała wsparcia u mamy. Wiedziała ze wypadłą z łask. Na jej bezbarwnych ustach pojawił się pobłażliwy uśmiech.
- No dobrze dobrze, skoro tak mówisz. w tym roki jedziecie wy.
Wydałam się zadowolona ze swojej decyzji. Uśmiechnęłam się do niej nieznacznie.

piątek, 4 grudnia 2015

4 grudnia - Rozdział XIV

Następny rozdział :) Zapraszam do czytania...



Następne dwa tygodnie spędziliśmy razem tylko we dwojga. Nikt nam nie przeszkadzał. Cieszyłam się ze go mam przy sobie. W pewny piątek obudził mnie z samego rana. Zaproponował wycieczkę tylko dla nas. Szybko się ubrałam. Pojechaliśmy do jakiejś stajni. Jak dobrze było znów siedzieć na końskim grzbiecie. Przepełniła mnie radość. Szybko złapałam rytm wierzchowca i gdy wjechaliśmy na długą żwirową drogę, Przeszliśmy do spokojnego kłusa. Młody koń położył uszy. Wspinając się pod ostatnią stromą górkę. uniósł się w siodle i pochylił do przodu, żeby zmniejszyć nacisk na koński grzbiet. Koń dopiero niedawno został ujeżdżony, dlatego starał się jechać poprawnie, choć kierował konia w sposób stanowczy. Gdy dotarliśmy na szczyt Tyriasa. Obrócił się, żeby spojrzeć na okolice. Widok jaki się stąd rozpościerał, był wspaniały. Dojrzeć stąd można było wyraźnie większość dworów Cullhaug, Commero, Svador i Kaupas. Svador leżał nieco dalej, za lasem. Złote pola. Zielone pastwiska ciągnęły się jak okiem sięgnąć. Dolina była dość płaska, ale w oddali majaczyły górskie szczyty. Były niebieskawe i całkiem daleko. zalewały się z niebiesko białym horyzontem. Słońce przypiekało. westchnął w poczuciu całkowitego spokoju. Woń mchu mieszała się z wonią suchych liści. Zapach świerku i sosen, czy istnieje piękniejsza woń?

Na końskim grzbiecie czułam się w pewien sposób wolna. Nie istniało wówczas nic poza mną i koniem. Ja i koń stawaliśmy się jednością. Cmoknęłam na konia. Nie miałam pojęcia, jak długo tak jechaliśmy, gdy koń nagle zarżał i zarzucił łbem. Czując wzrok na sobie, ścisnęłam za wodze. Przez dłuższa chwile ja i siedzieliśmy na swoich koniach i patrzyliśmy na siebie. Wydawało się, że ciemne spojrzenie  pali mnie. Kącik ust chłopaka drgnął i po chwili uśmiechnął się już do mnie serdecznie. Spojrzałam na cudowną chatkę, obrośnięta jakimś bluszczem, była cudowna. Nie zamieniliśmy nawet słowa. Ścisnęłam łydkami konia i skoczyłam do przodu. Po chwili jechał już obok mnie. Z uśmiechem chwycił moje wodze. Mogłam mu je odebrać, ale tego nie zrobiłam. Bez protestów pozwoliłam, by zatrzymał konia. Nim zdołałam się zorientować, porwał mnie z końskiego grzbietu. Zanosząc się śmiechem, wprowadził mnie do domu i przewróciliśmy się na łóżko. Uderzyłam się w ramie o drewniany bok łóżka, ale nie czułam bólu. Było tak dobrze. Kątem oka dostrzegłam że konie parskały, a wkrótce schyliły łby ku zielonej trawie i zaczęły skubać soczyste źdźbła. Ja i on, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestaliśmy się śmiać. Onieśmieleni patrzyliśmy na siebie niepewnie, jakbym nagle zrozumiała, że wstąpiliśmy na ścieżkę grzechu.
On niezdarnie pogłaskał mnie po policzku. Musnął na próbę dłonią o moją ciepłą skórę. Nie odepchnęłam go ale przytuliłam się, jakbym szukała kolejnych pieszczot. Otworzył szerzej oczy, oddychał coraz szybciej
- Charlie, doprowadzasz mnie do szaleństwa. - wyznał schrypniętym głosem.
Mów jeszcze, mów jeszcze, cieszyłam się w duchu. Zazwyczaj nie radowałam się z jego głosu. Tęsknił za mną... Byłam szczęśliwa.
Palce zaczęły wędrować na oślep po mojej szyi, po piersiach. Krew wezbrała we mnie, poczułam, ze ogarnia mnie pożądanie. Ścisnęłam kolana, żeby powstrzymać jakoś ogień, który we mnie płonął. W końcu opamiętałam się.
- Nie powinniśmy tego robić.  tak nie wolno.
Sama usłyszałam, jak nie przekonująco  zabrzmiały moje słowa. W głosie nie było siły, która mogła go wyrwać z tego oszołomienia. A gdy się pochylił i czule pocałował mnie w usta, zbudził ostatnia zaporę. Rozpromieniona rumieńcem zarzuciłam mu ręce na szyje i napotkałam jego usta. Twarde i pełne oczekiwań. Dodałam mu siły. Z zamglonym spojrzeniem puściłam go ale on zapragnął więcej. Znów poczułam jego usta na swoich wargach. Każdy pocałunek wzniecał iskry pożądania i rozkoszy.
Rozpiął mi bluzkę i jego oczom ukazały się białe, małe piersi. Ostrożnie pochylił głowę i dotknął ustami jasnoróżowej brodawki.
Zachłysnęłam się własnym oddechem. W ciele rozprzestrzeniał się jakiś rozkoszny bezwład. Zapominając o całym świecie, zerwaliśmy z siebie ubrania. Rytmicznie muskałam dłonią napięte podbrzusze jakbym nie mogła się nim nasycić. Jakbym chciała być jeszcze bliżej. Położyłam się po nim i chciałam się przed nim całkiem otworzyć, ofiarować mu coś najpiękniejszego, co mogłabym ofiarować mężczyźnie. Ostrożnie i powoli zaczął we mnie wchodzić.
Wtedy rozpaczliwie zacisnęłam zęby na własnej dłoni. Jak to boli! Na ból nie byłam przygotowana. On oparł się na łokciach. Twarz mi pobladła z rozpaczy.
- Boli?- zapytał z czułością
- Nie!- szepnęłam, czując jak kłamstwo dławi moje gardło. Bardzo bolało!
Paliło jak żywy ogień. Jego wielki członek rozdzierał mnie na pół. Tak to przynajmniej odczuwałam. Ale i tak go pragnęłam, pomimo bólu nie do zniesienia.
On musnął moja szyje wilgotnym językiem i ostrożnie, bardzo ostrożnie, wszedł we mnie cały. Na chwile znieruchomiał, po czym zaczął się rytmicznie poruszać.
Otarłam łzy, które płynęły po policzkach. Ból nie był już tak dotkliwy, ale wrażenie wcale nie było tak wspaniałe, jak się spodziewałam. To nie była chwila rozkoszy, odbierająca zmysły.
On to zrozumiał. Wycofał się, położył się obok i zerknął na mnie z zawstydzeniem
-Nie było ci dobrze- stwierdził, kładąc ostrożnie dłoń na brzuchu.
- Nie- wyznałam niechętnie- Nie byłam przygotowana na... -rozłożyłam ręce, nie znajdując właściwego słowa.
Przytulił mnie.
- Nie chciałem sprawić ci bólu- powiedział przygnębiony
Uśmiechnęłam się przez łzy.
- Wiem. - zapewniłam go.
- Słyszałem, ze kobietą nigdy nie jest dobrze ze pierwszym razem.
Przyciągnął mnie do siebie, ułożył moja głowę na ramieniu
- Jesteś na mnie zła?- zapytał
- Nie. Kochanie, nie jestem zła. Oboje tego pragnęliśmy. To było nie do uniknięcia.- umilkłam, nie chciałam mu zdradzić jak o nim marzyłam.
- Musze się umyć.- powiedziała
Weszłam na górę do łazienki. Tymczasem zaprowadził konie do stajni. Gdy zeszłam na dół czekał na łóżku z gorącą kolacją.
- Charlie moja maleńka...- westchnął.
Zjedliśmy szybko i położyliśmy się, w jeszcze ciepłym łóżku i zasnęliśmy przytuleni do siebie.

4 grudnia - Rozdział XIII

Hej  kochani :)
Nowy rozdział jest a mianowicie dwa wrzucam bo mnie kilka dniu tu nie będzie :) Zapraszam na wcześniejsze rozdziały. Na pewno w tygodniu uda mi się wrzucić ozdoby świąteczne :)




Mama wyjechała pół godziny temu do sklepu z nadzieja że wszystko potrzebne rzeczy dostanie. O w pół do ósmej Kamil  szykował się na kort tenisowy, Samowi przypomniało się ze musi zatelefonować do mechanika w sprawie jakiejś części do jego samochodu, ciotka przygotowywałam mu śniadanie.
Pasowało mi doskonale wszystko do moich planów, które bez pośpiechu miałam zrealizować.
Ciocia postawiła przed synem talerz jajecznicy na bekonie i usiadła obok chłopca. Sam zerknął na nią z lekkim zdziwieniem znad czytającej książki, po podaniu śniadania ciocia dopiła druga filiżankę kawy i zaczęła
- Mogę z tobą chwile porozmawiać?
Zdziwienie chłopca przeszło nieomal w osłupienie. Jego małomówna z natury i zazwyczaj spokojna matka była wyraźnie podekscytowana.
- Pewnie, mamo- zamknął książkę i odłożył na bok.
- Czy chciałbyś... - odchrząknęła i zaczęła od nowa- co byś powiedział gdyby, tak pojechała do Francji i odwiedziła wujka Dzima i ciocie Karolinę? -Tylko ciotka była dwa razy za zagranicą od czasu choroby. Ostatnio z wujkiem w Pradze. Pojechali tam na aukcje charytatywna, na której zdobyli dużo pieniędzy na leczenie
- Jasne - odparł- a kiedy?
- Myślałam o poniedziałku- powiedziała- Wybrałabym się na tydzień.
- No chyba! Ale wydawało mi się ze będziesz chciała mnie ze sobą zabrać.
- Wiem ze byś nie chciał, zostaniesz u cioci i z Charlie.
Uśmiech rozjaśnił twarz Sama. Nadział na widelec kawałek bekonu, włożył go do ust i zaczął żuć.
- Wiem, że obiecałam, ze wymienimy silnik z samochodu, to zamów wszystko a ja zapłacę.
- To mama jedz i nie przejmuj się niczym. Charlie się mną zajmie.
Za drzwiami zobaczyłam mamę z siatkami zakupów. Ciotka  z  Samem poszli i wypisali czek, powtarzając sobie w pamięci, że w drodze powrotnej musi zatrzymać się w banku i przelać na konto stosowną sumę z rachunku oszczędnościowego, zęby czek miał pokrycie. Po kilku miesiącach na rachunku oszczędnościowym mieli nieco ponad czterdzieści tysięcy dolarów. Złapałam za siatki
- Postawmy to na stole.
-Nie wiem kiedy będę- i poszłam się szybko przebrać i wyszłam.
Raptowne wyjście kompletnie mnie oślepiło. Wiele ludzi z miasta, a także po za tą miejscowością, chętnie zajmuje się sprawami sąsiadów. Wiec wyruszyłam do ogrodu. Nie musiałam iść daleko. Obszerny otoczony murem dom. Pogrążona byłam w rozmyśleniach. Weszłam na podwórze. Było to podwórze pełne zieleni niezwykle czysto utrzymane. Po jednej stronie rosły wielkie, stare wierzby, po drugiej wyniosłe topole. Nie poniewierał się tam żaden zabłąkany patyk czy kamyk, bo gdyby było inaczej pewno bym to zobaczyła. Można było dosłownie jeść z ziemi bez obawy. Wejściowe drzwi były olbrzymie i ciężkie. Zbite z masywnych i dziwnie pociętych desek, były poprzebijane wielkie, żelazne gwoździe z metalu. Odeszłam i zwróciłam się ku furtce w żywopłocie, wciąż myślałam o ogrodzie w którym nikt nie był od kilkunastu lat. Ciekawa byłam , jak wygląda i czy są tam kwitnące kwiaty. Po przejściu furtki znalazłam się w rozległych ogrodach. Z drugiego ogrodu wyszedł mężczyzna od razu mnie rozpoznał.
- Jak się podoba.
- Przepiękne są te ogrody.
Doszłam do końca ścieżki przez następne zielone drzwi. Tam znów mury, warzywa, kwiaty i drzewa. Pomyślałam że nic nie mam do roboty przez resztę wakacji wiec postanowiłam tu przychodzić.
- Jesteś tu- zawołał mężczyzna.
Ogrodnik zwrócił się ku sadowi i zaczął pogwizdywać cichutko i łagodnie. Nie mogłam pojąć, jak taki szorstki człowiek mógł umieć tak ładnie wabić. Usłyszałam cichy odgłos lotu w powietrzu. Były to ptaszki które usiadły na murze i zaczęły ćwierkać. Miałam myśl że ptaszki są bardzo oswojone.
- One przylatują, gdy je zawołasz? - zapytałam.
- A jak! Poznałem już te łobuzy.
- A co to za ptaszki?
- Nie wie panienka? To zwykle wróbelki to najmilsze ptaszki pod słońcem. Przywiązują się do miłych ludzi.
Ptaszki dziobały, przystając od czasu do czasu i przyglądając się nam. Zdawało się, ze one patrzą na mnie ze szczególna ciekawością. Miałam dużo pytań by zadać je Bobowi, ale byłam zamyślona i zaciekawiona tajemniczymi zamkniętymi drzwiami. Przez cały miesiąc chodziłam  tam codziennie.
 Pięknego jesiennego ranka wyjrzałam przez okno, zobaczyć jaka jest pogoda. Po kilku tygodniach spędzonych na dworze mój apetyt stał się większy. Na owsiankę patrzyłam już obojętnie, a nie odsuwałam jej od siebie. Wzięłam łyżkę i jadłam aż się uszy trzęsły.
- Dzisiaj się uwinęłaś szybko.- rzekł Sam.
- Jakoś tak mi dzisiaj smakuje.- odparłam
- Ten ogród daje ci taki apetyt- rzekł- Ja też bym chciał w końcu go zobaczyć.
- To się ciepło ubierz i pójdziemy tylko szybko.
Z ukochanym miałam kontakt ale tylko telefoniczny. Mój ukochany miał dużo pracy wiec nie zawracałam mu głowy. Czasem potrzebowałam porozmawiać z nim o wszystkim i o niczym.. Chciałabym żeby był na miejscu ale co zrobić. Poczekam za nim ile trzeba.
Sam ubrał się ciepło wiec poszliśmy. Człapał się pomału wiec musiałam czasem go przytrzymać, bo w lesie są nierówne podłoże, a on o kuli. Ptaszek siedział na wierzbie, akurat zaczął swoja pieśń.
- To ten ogród.
- To bardzo dziwne- powiedział - ale tu jest ponuro.
- No jest jesień wiec wszystko trzeba przygotować na zimę.
Cały dzień prawie byliśmy na dworze a kiedy wieczorem zasiedliśmy do kolacji, poczuliśmy się bardzo głodni. Nie gniewał się już wcale na mnie, bo bezustannie gadał. Coś dziwnego bo słuchała go z przyjemnością. Po skończonej kolacji usiedliśmy przed ciepłym kominkiem.
-  I co idziesz jutro ze mną czy nadal nie lubisz tego ogrodu?- spytałam.
- Z chęcią, ale jutro mama wyjeżdża i chciałbym ja odwieść- rzekł
Następny tydzień padał ulewny deszcz, wiec wyprawa do ogrodu nie była możliwa. Cały czas padało, a myślałam ze to najsłoneczniejsze miejsce na świecie.
- Co my będziemy robić gdy tak pada?- zagadał Sam.
- No zjemy śniadanie i pojedziemy do sklepu. - odparłam i puściłam oczko.
Mały był pod wrażeniem ze coś kombinuje. Pojechaliśmy droga przez las do ogrodu, ale ze dalej padało  zapukaliśmy do drzwi, otworzył nam Bob, był zaskoczony nasza wizyta.
- Przyjechaliśmy w odwiedziny- powiedział Sam.
- Wchodźcie, wchodźcie. Strasznie pada- powiedział.
Ogrodnik zaczął trochę opowiadać o właścicielce która miała pierwsza ten dom. W tym czasie jej ojciec wybudował ten ogród, w którym teraz mamy zajedzie na słoneczne dni. Mężczyzna pozwolił nam trochę pobuszować po pokojach. Otworzyliśmy drzwi, wyszliśmy na korytarz i zaczęło się długie wędrowanie. Korytarz był bardzo długi. Drzwi i tylko drzwi bez końca. Na ścianach dużo rożnych obrazów. Najwięcej chyba pejzaży, lecz też były portrety mężczyzn, kobiet i dzieci. Nie wiedzieliśmy czego mamy się spodziewać. W każdym pokoju było sporo obrazów. Ciotka i Sam sprzedali dom i wprowadzili się do nas. Byłam szczęśliwa ze mam młodszego brata. Zawsze chciałam mieć rodzeństwo. Była już zima, trochę czas szybko leciał.

Następnego dnia obudziłam się i usiadłam na łóżku. Spojrzałam nieprzytomnie w okno, przez które wlewał się potok jasnego światła odbijającego się od śniegu, ale żaluzje były zasunięte. Przez chwile nie mogłam sobie przypomnieć gdzie ja jestem. W pierwszy, momencie przeszedł mnie rozkoszny dreszcz, po czym wróciłam mi świadomość. Jestem w domu. Jednym susem wyskoczyłam z łózka i podbiegłam do okna. Podciągnęłam żaluzje, które zaskrzypiały niemiłosiernie.Widok był zaskakująco piękny. Myślałam czy iść dzisiaj do ogrodu trochę pomóc Benowi. W drzwiach stał Sam i przyglądał mi się ze zdziwieniem.
- Cześć- powiedział
- Ale mnie wystraszyłeś.
- Co będziesz dzisiaj robić?
- Pewno pójdę Benowi trochę pomóc, idziesz ze mną?- spytałam
- Jasne.
Nigdy nie widziałam go tak radosnego i szczęśliwego z powodu jakiegoś ogrodu. Przez cała zimę chodziliśmy pomagać, a to podpieprzać, przynieść drewno i takie małe prace.
W końcu idzie wiosna. Przyszła odpowiedz na moje opowiadania. Chce wydać książkę wiec muszę jeszcze trochę nad tym popracować żeby im się podobało, a to wszystko dzięki Samowi.
Byłam szczęśliwa ze wszytko idzie tak jak po mojej myśli, tylko Kamil z daleka ode mnie.
- Jak tam idzie praca przy ogrodzie?- spytała mama.
- Dobrze, teraz wiosna się zaczyna wiec będzie dużo kwiatów i dużo pracy.- odparłam
- Dzięki temu ogrodowi Sam zaczął regularnie jeść i spać, a my kiedy będziemy mogły go zobaczyć? - spytała cioci
- Kiedy będziecie chciały?- zapytał Sam
- Juto możemy iść z wami?
- Jasne! Tylko że dla was pracy nie będzie.
Byliśmy pod wrażeniem że chcą nam pomóc i przy okazji Bobowi, bo był starszy i a dużo pieniędzy też nie miał żeby tylko kupować kwiaty i inne sprzęty. Następnego dnia mama i ciocia pojechały i kupiły dużo nasion, cebulek i narzędzi. I dobrych smakołyków.
Wysokie mury ogrodu były okryte bezlistymi pnączami, tak gęstymi, że nie było widać muru. Róże były dobrze przykryte więc nie zmarzły. Ziemia była pokryta jeszcze śniegiem.
- Jak tu cicho!- wyszeptały obie
- To jest moja mama Evi  a to ciocia Mery, uparły się ze chcą pomóc. Kupiły nasiona i inne rzeczy.
- Tak? Dziękuje bardzo za to. Tam są już maleńkie kiełkujące krokusy albo pierwiosnki - powiedział Ben.
Ciocia rozmawiała z Bobem o tym żeby ten ogród pokazać ludziom i zarobić z tego pieniądze. Ciocia znała się trochę na pisaniu artykułów do gazety lub do internetu.  My z Samem zrobiliśmy dróżkę wiodąca przez las, to nam wyszło, byliśmy zadowoleni.
Mama, ciocia i Bob sprzątali wszystkie pokoje. Okazało się ze obrazów jest bardzo dużo. Znawca wycenił obrazy i okazało się ze niektóre na przykład jakaś kobieta z dzieckiem jest najcenniejsza. Bob był zadowolony ze może pokazać komuś ogród . Nie musi go sprzedawać.
Było dużo chętnych do obejrzenia ogrodu. Pierwszego dnia było kilka tysięcy osób, byliśmy zachwyceni że aż tyle. Wtedy mógł zatrudnić dobrych ogrodników bo już miał z 60 lat.
- Dziękuję wam kochani że pomogliście mi we wszystkim- odparł Bob
- Ludzi jest coraz więcej i prawie wszystkie obrazy już sprzedaliśmy.
- Dzień dobry - odparł wysoki mężczyzna
zdziwieni odwróciliśmy sie.
- Dzień dobry, w czym możemy pomóc?- spytał Sam
- Szukam właściciela tego ogrodu- mężczyzna był bardzo przystojny, od razu wpadł mamie w oko
- Tak. To jest mój ogród.
- Ciesze się że mogę poznać pana, dużo opinii jest o tym ogrodzie. Chciałbym go kupić- odparł
- Przykro mi ale ona nie jest na sprzedaż.-stanowczym glosę odparł staruszek.
Rozmawialiśmy dłuższą chwile. Obok furtki stanęła kobieta z 12 letnim chłopcem, a ona miała możne 35 lat. Nie wiem dokładnie. Trzymała w obu rękach ciężkie walizki. Z oczu popłynęły jej łzy. Szła z wielkim wysiłkiem. Koniec płaszcza wydawał się wilgotny. Przystanęła obok fontanny, głęboko wciągnęła powietrze po czym znowu ruszyła dalej.
Pokonała ostatni odcinek dzielący ją od bramy. Bob patrzył na nią tak jakby zobaczył ducha.
- O mój Boże! Czy to ty ? Nic Pani się nie zmieniła.
To przecież ona była właścicielka ogrodu, staliśmy talk i popatrzyliśmy na siebie.
- Dzień dobry. Wildze ze otworzyłeś ogród dla ludzi. Znajdzie się jeden pokój dla nas?- zapytała
- Jasne.
Tego dnia było dużo odwiedzających, zachwycali się wszystkim. Bob cały czas siedział w bibliotece z ta kobieta , a młody zaczął bawić się z tym chłopczykiem Kalosem.
Zmęczona poszłam przez las do domu. Myślałam onim kiedy wróci, kiedy znów go zobaczę. Pomyliłam drogę i nie w tym kierunku szłam ale doszłam do tajemniczego jeziora, co kiedyś siedziałam z Bartkiem. Usiadłam na pisaku i myślałam.
Spojrzałam i widziałam ze słońce przedziera się przez chmury. Przepełniło mnie niezwykłe uczucie, jakby całkiem obce, a z drugiej strony dobrze znane. Jakaś mewa zabłądziła.  Uniosłam muszle, przyłożyłam ja do ucha i usłyszałam leciutki szum. W tym samym momencie przypomniały mi się chwile spędzone z nim.
- Co do pogody, to mamy szczęście, a ty miałaś po nocy nie chodzić po lesie sama.- powiedział
Ucieszyłam się ze w końcu przyjechał.
- Na prawdę ciesze się ze już wróciłeś.- odparłam i przytuliłam się do niego.
Był taki przystojny, niewiarygodnie przystojny! Oczy lśniły mu najczystszym blaskiem. Westchnęłam, całkiem oszołomiona. Był tu obok, Najprawdziwszy!
- Nie ma nic lepszego od wody- oświadczyłam.
- Kwiaty dla pięknej dziewicy- roześmiał się i wyciągnął zza pleców bukiet czerwonych kwiatów. Róże.
- Kupiłeś kwiaty dla mnie? -zawołałam - Dziękuje.
Wciągnęłam świeży zapach kwiatów
- Och ! -zawołałam i zarumieniła się z zakłopotania- nie wolno ci pytać o takie rzeczy, a jak już chcesz wiedzieć tak jestem dziewicą.
Przeszyło mnie spojrzenie ciemnych oczu. Pochyliłam głowę, ale on od razu ujął moja twarz w obie dłonie i uniósł ku sobie. Nie próbowałam się wyrwać z jego rąk, ale trzymał mnie mocno. Nie przejmował się wcale moim zakłopotaniem.
- Odmówisz mi?
- Jak mogłabym odmówić- odparłam- ale przyjdzie czas na to wiec chciałabym po mojemu to zrobić.
- Wiec chciałabyś?- zapytał
Pogłaskał mnie delikatnie kciukiem po policzku. Jego bliskość wprawiła mnie w oszołomienie. Jego delikatne, czułe opuszki palców wzniecały we mnie morze zmysłów.
- kocham cię- odparłam i wtedy pocałował mnie namiętnie.
Szlak!
Musiał zadzwonić ten pieprzony telefon, akurat teraz. Mama martwiła się o mnie.Wiec odwiózł mnie do domu. Gdy szłam już spać, ustałam przy oknie i marzyłam. Musnęłam wargi palcem. Jak w ogóle się czułam, gdy on mnie pocałował?
Na samą myśl o tym poczułam coś dziwnego w okolicach pod brzuszka i zadrżałam z radości. Gdy zamykałam oczy, potrafiłam bez trudu przywołć każdą rysę jego twarzy. Intensywnie ciemne spojrzenie spod ciemnej grzywki, która zawsze miał mocno na żelowana. Wyglądał jakby cały czas się uśmiechał albo był bliski śmiechu.Wpatrywałam się jak zaczarowana w jego czerwone usta, gdy coś mówił. Patrzyłam, jak gestykuluje całym ciałem, gdy coś opowiada. Potrafił mowić z wielkim zaangażowaniem, ale i słuchać uważnie kazdego mojego słowa. Opadłam na brzeg łóżka i zasnełam.

czwartek, 3 grudnia 2015

03.12.2015

Hej kochani:) Mało czasu ale udało mi się w końcu coś zrobić z koralików. Wiec dodaje. Mam dużo zaczętych ozdób na choinkę. Może jakie macie pomysły, na prezenty, bo u mnie pustka...
Dziękuję i pozdrawiam odwiedzających mojego bloga...








wtorek, 1 grudnia 2015

1 grudnia - Rozdział XII

Hej kochani :)
Kolejny rozdział!
Zapraszam 

Drzwi domu otworzyły się z trzaskiem. Mama oznajmiła że jedziemy po ciotkę i Sama. Może nie jestem najbardziej przenikliwym człowiekiem na świecie, ale nawet ja potrafię odebrać pewne sygnały, jeżeli są wystarczająco silne. To było coś, co Sam postanowił zrobić dla mnie, i nie miałam najmniejszych szans, żeby go od tego odwieść. Przez całą drogę do domu był milczący i zamknięty w sobie. Próbowałam go rozruszać ale nic z tego nie wyszło. Pojechaliśmy do domu i poszłam naprawiać mój samochód.
- Co masz zamiar zrobić z samochodem?- spytał Sam
- Naprawić go- odpowiedziałam.
Po kilku godzinach grzebania w samochodzie poszłam do domu.
- Cześć Charlie- powitał mnie Sam- Naprawiłaś?
- Nie! Już nic nie da się zrobić- odparłam
Dźwięk muzyki ucichł i do kuchni weszła mama z ciocia. Ciocia była w obszarpanych dżinsach i wygrała tak, jak by wygrała w lotka.
- Spóźniliśmy się- odparła mama
- Nie. Nic jej nie mówiłem - powiedział Sam
Otworzyłam lodówkę zaczęłam w niej grzebać bo zrobiłam się głodna.
- O czym mówicie?- zapytałam.
- Kupiliśmy ci nowy samochód- oznajmiła mama i ciocia.
- Co zrobiliście?- wykrzyknęłam szczęśliwa
Chyba zbyt szybko poderwałam się z miejsca i  zakręciło mi się w głowie.
- Żartujecie tylko?
- Nie. Kupiliśmy bez żadnych problemów . Nie dostałabym kredytu, ale kupno za gotówkę to zupełnie inna sprawa. Oczywiście do zarejestrowania samochodu, potrzebna jesteś.
Wpatrywałam się w nich z zaskoczeniem.
- Powinniście zapytać jaki chce- ryknął nagle Sam, rozlewając mleko. Mięśnie jego szyi i żyły napięły się
- To co robią dorośli Sam, to nasza decyzja.
- A ty nie powinieneś mówić tak do matki w ten sposób.- powiedziałam
- Ja tez chce samochód! - oznajmił
- Masz dopiero 12 lat i nikt nie pozwoli prowadzić i zdawać prawa jazdy- powiedziała ciocia.
- Mylicie się- powiedział zdenerwowany
- Może tak, dam ci samochód, ale w  wieku 17 lat dopiero prawo jazdy zrobisz bo teraz ci nie wolno.
Zabolało mnie to ze on jest smutny, zawsze lubiłam mój stary samochód i już nie był taki sprawny.
- Chciałeś samochód wiec masz mój stary- odparłam i rzuciłam mu kluczyki- reperując stary samochód można się mnóstwo nauczyć.
- Ja uważam ze to szaleństwo.- odparła ciocia
- Naprawdę dajesz mu samochód?- zapytała mama
- Tak niech weźmie, będzie się teraz uczył, a ja dostałam nowy.
Usłyszałam warkot samochodu to przyjechał. ucieszyłam się że w końcu się spotkamy bo strasznie tęskniłam za nim.
- Cześć- powiedział i ucałował mnie w policzek.
- Cześć- powiedziałam
Kiedy się uśmiechnął rozjaśniła mi się cała twarz i nietrudno było odgadnąć, że się w nim chyba zakochałam
Tego wieczoru, kiedy słońce, czerwone, okrągłe i gorące, chowało się za zachodnim horyzontem.  przytulił się do mnie.
- Pij swoją mrożoną herbatę bo ci lód się roztopi.- upomniałam
- hmm
Szklanka stała na brzegu stołu. Upił dwa łyki i odstawił ją na ślepo, wpatrując się we mnie. Przewróciła się, spadając prosto w ręce Jasia.
- ho ho- mruknął
- Ładny chwyt.- powiedział
- Po prostu wiem, co można zrobić, kiedy jesteś ,myślami gdzie indziej. Ani kropli nie uroniłem
Jaś wziął łyka napoju i puścił  się biegiem na znajdujący się za domem placyk huśtawkowy, który zeszłego lata w robocze dni tygodnia, zostały zbudowane. Przerwaliśmy rozmowę i zamyśliłam się, nie dało zaprzeczyć ze mama była i jest atrakcyjna kobieta i bez męża daje rade.
Patrzyłam na niego uśmiechnął się. To wystarczyło, co za dużo to nie zdrowe jak zwykle mówiła moja mama.
Weszłam do domu, znalazłam dużą kopertę i włożyłam do niej kartki z tekstem. Wsunęłam też moja mini wizytówkę i zaadresowałam kopertę również drukowanymi literami, na biuro znanego pisarza Patryka. Po chwili zastanowienia postanowiłam popisać pod adresem: DO RĄK WŁASNYCH. Położyłam list na parapecie okna i  odchyliła się wygodnie na oparciu krzesła. Samopoczucie miałam już zupełnie dobre. Czułam że dziś w nocy spłynie na mnie literackie natchnienie. Jakaś ciężarówka z tablicami rejestracyjnymoi innego stanu skręciła w podjazd Kamil. Pikap był wspaniały. Ktoś zrobił dobry interes żeby go kupić. Szczęściarz. Tata mojego ukochanego podszedł do nich uśmiechnięty z rekami w kieszeni dżinsów, kobieta natychmiast odwzajemniła uśmiech.
-Witam państwa, czym mogę pomoc?
Mężczyzna z koszula związana rękawami w pasie zaglądał pod maskę pikapa. Kobieta stała obok w białych szortach oraz bezrękawniku w czerwona kratę i wyglądała bardzo młodo.
 Po wysłaniu tego listu, koniecznie będzie pewnie potrzebne więcej papieru. Ale nie za wiele i nie tak od razu. Czułam ze jutro muszę pokręcić się po okolicy na tyle długo by złożyć jeszcze coś najmniej jedno opowiadanie. Oczywiście po wcześniejszym upewnieniu się ze w pobliżu nie ma zagrożenia. miał trening tenisa i inni faceci nie robili na nim dużego wrażenia, chojraki; chude, sile okulary, gówniany bekhend ale nigdy nie wiadomo, kiedy taki chojrak wyjdzie z nerw i zrobi coś innego. Pozwolę siebie jeszcze na jedna wizytę w tym ogrodzie. Kiedy przyszłam do domu kierowca ciężarówki i jego żona siedzieli w środku.
- Sam do domu kapać się!
- Mama jeszcze chwila
- Zaraz się tam do ciebie przejdę
- ! ty Charlie wprowadziłam już swój samochód, mogę ci pomóc?
- Tak ale...
- Zrób jak mówi mama - powiedziała moja mama.
- To choć pomożesz mi zaparkować pod warunkiem ze jak przyjdziemy idziesz się umyć i spać- powiedziałam stanowczo
- Dobra- odparł z uśmiechem
Wiec poszliśmy i Sam prowadził Miał 12 lat ale jeździł znacznie lepiej niż ja. Co za mały łobuz.

niedziela, 29 listopada 2015

29 listopada - Rozdział XI

Hej kochani:)
 Jestem w szoku ze przez jeden dzień aż tysiąc osób zajrzało na mój blog. Dziękuję :)
Jednak podobają się moje wpisy.:) zapraszam do czytania i gorąco pozdrawiam :*




Kiedy się obudziłam dostrzegłam twarz Jego.W domu była cisza. W pewnym momencie odkryłam w sobie talent malarski najwyżej próby, ale szybko dałam sobie spokój. Schodziłam z pietra powoli. W głowie huczało mi od natłoku wrażeń. Myślałam że zaraz zemdleje i w tym samym momencie zrozumiałam, dlaczego mi tak słabo, przestałam oddychać. Zrób wdech, rozkazałam sobie, ale przez jedną straszliwą sekundę nie było żadnego efektu. Moja pierś pozostała płaska jak kartka zatrzaśnięta w książce, a kiedy wreszcie się uniosła, usłyszałam krztuszący kaszel. Wypchnęłam z płuc wciągnięte przed sekunda powietrze i zrobiłam kolejny wdech, już nieco mniej hałasowałam. Przed oczami moimi zawirowały czarne plamy, które po chwili zniknęły. Pomyślałam o Jasiu. Dobrze pamiętam twarz jego była mała i chuda. Włosów nie miał prawie wcale ale prześwitywały mu gdzie niegadzie jasne, rzadkie kosmyki. Pewnie zawsze upadał na zdrowiu. Ojciec był na rządowym stanowisku, wiecznie zapracowany. Uszykowałam się poszłam do szkoły. Powietrze w małej sali było niebieski od dymu, ponieważ wcześniejsza klasa robiła eksperymenty. Kama siedziała u szczytu stołu. Obserwowała swoich kolegów. Piecu chłopaków i jedna dziewczyna i w tym gronie był on uśmiechnął się do mnie i zobaczył niepokój w moich oczach. No własnie, oto kolejny problem. Gdy wszyscy zajęli miejsca, nauczyciel podszedł do mnie i się odezwał:
- Charlie idź do dyrektora.
Byłam bardzo zdziwiona, co chce ode mnie, przecież nic nie zrobiłam. Nie byłam zachwycona, żeby iść tam. Zapukałam i weszłam do środka.
- Mam dla Ciebie złe wiadomości, osiądź proszę.
- Co takiego?- zapytałam
- Dzwoniła twoja mama żeby zawiadomić i przekazać tobie, że jedzie do cioci Mary. Twój brat jest chory.
Ale jak to możliwe, krótko po urodzinach w październiku nabawił się suchego kaszlu, który nie chciał ustąpić. Ciocia pewno zaniepokoiła się. Gdy się podniosłam, nogi zupełnie odmówiły mi posłuszeństwa i potknęłam się i z płaczem wybiegłam na korytarz, oczywiście wpadając w ramiona jego.
- Jedziemy od razu, wiozłem twoje rzeczy.
 Miał na sobie tylko obcisły szary podkoszulek z okrągłym dekoltem i długim rękawem. Pędziliśmy przez mgle z zawrotna prędkością. Czułam się nie co gorzej, niż zazwyczaj. Czekałam w napięciu aż się odezwie.
- Denerwujesz się?
- W tym cały problem ze nie wiem.
Zatrzymaliśmy się w mieście, najkrócej, jak się dało, starając się nie wzbudzać w innych podejrzeń.
- Jesteś głodna?
- Tak trochę, ale zjesz też coś?
- Ok.
Patrzyłam jak wysiada z samochodu i poszłam w jego ślady. Gdy zjedliśmy dostrzegłam że tą ulicą jeździ jednak dużo samochodów.Wskazówki zegara pokazywały pięć po trzeciej. Przejechaliśmy jeszcze ćwierć mili, minął zakręt i zobaczyliśmy jeszcze drogę. Kiedyś za drzew pokazał się dom ciotki. Mama wyszła nam na powitanie.
- Zamartwiałam się, gdy dyrektor mi wszystko powiedział.
- W porządku. Nie przejmuj się już jest dobrze- odparła.
- A gdzie jest mały? -spytałam
-W szpitalu, możemy od razu pojechać do niego.
Dziesięć minut później byliśmy już wszyscy na miejscu. Tak się złożyło, że z gabinetu doktora wyszła ciocia. Mały no już nie ze taki mały jak pamiętam, miał 11 lat. Wyglądał na zdrowego jak nigdy w życiu. Gdy mnie zobaczył zaczął się cieszyć. Dostrzegłam że nie ma prawej nogi, a z pod piżamy wystaje kikut.
- Cześć Charlie- zawołał
- Cześć maluchu- powiedziałam i go ucałowałam - Jak się czujesz?
-Dobrze tylko teraz nie będę mógł grać w piłkę.
W czasie naszej rozmowy weszła pielęgniarka, podała termometr małemu, zmierzyła puls.
- A teraz zobaczymy kikut.- uprzedziła
- Tylko lekko.
- Postaram się.
Usiadł wyprostowany na łóżku, chwycił mnie jedną dłonią za ramie.
- Boli? -spytała pielęgniarka
- Nie.
- W porządku. Nie odwracaj głowy, patrz prosto. a czujesz moją dłoń?
-Tak. Lekki nacisk.
- A teraz?
- Też, dalej tak samo?
- Możesz już spojrzeć.
Spojrzeliśmy, jedna dłoń pielęgniarki dalej spoczywała na łóżku, a druga trzymała w kieszeni. Daleko od kikuta.
- Oj-mruknął
- Nie przejmuj się, doznanie fantomowe to normalna rzecz po amputacji. Zaczęło mnie tylko zastanawiać tempo gojenia. i brak bólu

Sam długo spał. Kupiłam na jednej ze stacji koszyk ze śniadaniem, w którym był kurczak. Chleb z masłem i gorąca herbata. Deszcz padał bardziej zawzięcie niż przedtem. A na dworze każdy był ubrany w płaszcz.Lśniące i ociekające od deszczu. Mały siedział i rozkoszował się swoja herbata i kurczakiem. Zjadł dużo i po  czy, zrobił się senny i zasnął a jak siedziałam i przyglądałam się kikutowi. Nie budząc go wyszłam. Po opuszczeniu parkingu szpitalnego, podziwiałam widoki, minęłam kościół, domek w rodzaju okna wystawowego z zabawkami, słodyczami i jeszcze z rozmaitymi przedmiotami na sprzedaż. Później wjechałam w zakręt i prosta droga do domku cioci. Po cichu weszłam do domu, usłyszałam jak rozmawiają ze sobą, że Samowi się pogorszyło.
- Powiedzcie mi co jest małemu?- krzyknęłam
-Skarbie miał raka,ale chyba ma przerzuty na płuca - odparła mama.
W taki sposób dowiedziałam się co jest. Po otrzymaniu odpowiedzi poszłam do pokoju. Wzięłam długopis i kilka kartek. Udało mi się wreszcie wyrzucić z siebie te wszystkie smutki, moje wspomnienia i koszmary. Dochodziła czwarta nad ranem, zwinęłam kartki i wsadziłam je w plastikowa okładkę. Ja już lepiej się czułam po tym wszystkim.Ciocia jednak się pomyliła mały był zdrowy, przerzutów nie było jak za sprawą czarodziejskiej różdżki zniknęły. Mały też się czuł dobrze, wiec został wypisany do domu.

sobota, 28 listopada 2015

28 listopada- Rozdział X

 Hej kochani :) Dziękuję za tyle wejść do mnie :) Jednak ktoś czyta moje posty.
 Trochę szybko kolejny rozdział, ale mam czas wiec nadrabiam zaległości dla was. A we wszystkim    pomaga mocna kawa i duża czekolada ale nie jedna tylko dwie:( po prostu koszmar. Mój facet  mi wczoraj przypomniał o niej wiec dzisiaj kupiłam milke toffi wholenut i tak siedzę i pisze :)
 Zapraszam do wcześniejszych rozdziałów i postów. :)





Kiedy następnego ranka otworzyłam oczy i coś mi się nie zgadzało. Było jakoś jaśniej, w dodatku zdawałam sobie sprawę, że na zewnątrz nie zalega mgła. Zjadłam miskę płatków i wypiłam trochę soku pomarańczowego. Uważałam, że poprzedniego dnia zrobiłam z siebie idiotkę i powinnam raczej zacząć unikać. To było podejrzane. Zdawałam sobie sprawę, że to facet z innej bajki. Dzień zapowiadał się koszmarnie. W drodze do nowej szkoły. Nareszcie zapomniałam na jakiś czas o leku. Nigdy wcześniej nie miałam takiego powodzenia u chłopaków, choć przecież od wyjazdu Bartka nic nie zmieniło się wcale fizycznie. Po prostu moi starzy koledzy traktowali mnie wciąż jak zgrabna małolata. Rzadko widywałam nowe twarze. Chyba jednak wolałam kiedy nie zwracano na mnie uwagi. Mój samochód dobrze się spisywał na lodzie. Mimo to jechałam bardzo wolno, nie chcąc doprowadzić do karambolu. Gdy wysiadłam pod szkołą, zobaczyłam czemu zawdzięczam tę niezwykła przyczepność. Minęło mi coś srebrnego. Podeszłam do tylnich kół sprawdzić co to. Cały czas trzymałam się wozu. okazało się, że każda opona owinięta jest siatka cienkich łańcuszków. Mama musiała wstać Bóg wie jak wcześnie, żeby zamontować to zabezpieczenie. Cztery auta dalej stało i wpatrywał się we mnie z przerażeniem w oczach.Podeszłam do schodów. Dostrzegłam ze są oblodzone lodem wiec próbowałam pomału wejść na nie zęby nie spaść. Ale ze mnie zawsze niezdara była wiec spadłam.
- Charlie. Nic ci nie jest?
- Nie - mój głos brzmiał jakoś dziwnie. Chciałam usiąść, kiedy zdałam siebie sprawę ze trzymał mnie cały czas w żelaznym uścisku
- Uważaj- ostrzegł mnie, widząc ze staram się podnieść.- sadze ze uderzyłaś się w głowę naprawdę mocno.
Dopiero gdy wyprostowałam się poczułam silny ból nad prawym uchem.
-Auu!!- syknęłam zaskoczona.
usłyszałam po chwili wycie syren. Powiedział ekipie ratunkowej ze uderzyłam się w głowę i ze mogę mieć wstrząs mózgu. W szpitalu lekarz mnie zbadał i oznajmił.
- A zatem panno..- powiedział niezwykle sympatycznym głosem - jak się czujesz?
- Dobrze.- odparłam
- Wszystko wyszło dobrze, głowa ciebie nie boli?
-Nie. Nic mi nie jest- odparłam- mogę już iść do domu.
- Jeśli będziesz czuła się gorzej lub będziesz miała zawroty głowy głowy wróć z powrotem do szpitala - powiedział lekarz.
- Dobrze. Dziękuje i odwidzenia.
Mama zaczepiła lekarza z prośba o szczegóły . nie słyszałam o czym rozmawiają.
Zeszłam z łózka szpitalnego i wzięłam swoja kurtkę i gdy odwróciła się plecami do wyjścia podeszłam do mnie.
- Jak się czujesz?
- Dobrze. Możemy pogadać?- spytałam
- Tak. A o czym? Co chcesz ode mnie wyciągnąć?
- Uratowałeś mi życie, ale jak to możliwe stałeś daleko ode mnie.
- Zdaje ci się, szedłem za tobą, akurat jak się poślizgnęłam byłem tuż za tobą. A co według ciebie wydarzyło?
- Wiem, tylko że nie stałeś blisko mnie tylko koło swojego samochodu.
Bez słowa wyjaśnienia wsiadł do samochodu i odjechał.  usiłowałam znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie.
Wiedziałam już przynajmniej, że nie zwariowałam jakim cudeml mnie uratował.



Pierwszy tydzień po wypadku był dla mnie trudny, pełen napięcia niezwykle krepujące. Po powrocie do szkoły, znalazłam się w centrum uwagi. Starałam się żeby moje historyjki brzmiały przekonująco, ale wszyscy inni twierdzili, ze nie wiedzieli co jest ze mną, dopóki nie zobaczyli mnie w szkole.  Siedziałam tam, gdzie zawsze, nie jadłam lanczu. Na lekcji siedziałam jak najdalej było tylko możliwe.

Zaciskałam dłonie w pięści. Bardzo pragnęłam z nim porozmawiać. Zjawiłam się w sali on już był w ławce, patrzył prosto przed siebie. Siadając, myślałam że spojrzy się w moją stronę, ale zdawał się nie zauważyć.
- Cześć -powiedziałam
Odwrócił się i tylko popatrzył na mnie. Udało mi się nawiązać z nim jakikolwiek kontakt. Nauczyciel prosił nas o oddanie wypracowań. Martwiłam się co ja zrobiłam nie tak, niemalże podskoczyłam na krześle gdy nauczyciel się do mnie odezwał.
- O czym mowie dokładnie Charlie? -spytał nauczyciel.
Pokręciłam przecząco głowa. Gdy wyszłam do sali od polskiego, Kama czekała już za mną.
- Jedziesz dzisiaj ze mną do sklepu?- spytała- coś się stało?
- Nie nic. Może tylko ze sie do mnie nie odzywa.
- Czemu?- spytała
- Nie wiem. Nawet nie odpowiedział na moje ,,cześć''
- Daj spokój z nim, nie jest tego wart
Cała drogę do sklepu rozmawiałyśmy. Po zakupach odwiozłam Kamę do domu. Zjadłam kolacje i poszłam spać.



Znalazłam dorywcza prace żeby nie siedzieć w domu i nie myśleć o nim, Kama pracowała już tam wcześniej, bo kierownikiem był jej ojciec. Gdy weszłam do sklepu  ojciec Kamy krzyczał na nią, po chwili się wtrąciłam do rozmowy.
- Niech pan przestanie krzyczeć, klientów odstrasza to. - krzyknęłam
- Zamknij się- wrzasnął.
-Pana interes ledwo zipie, bo nikt nie chce mieć z panem do czynienia! Córka pana się boi.
Chyba przesadziłam. Żyła pulsowała mu w skroni, a ja zastanawiałam się czy przypadkiem nie dostanie zawału. Najwyraźniej odjęło mu mowę.
- A co cię to obchodzi?- syknął - Trzymaj się z daleka od mojej córki.
Zamurowało mnie. Byłam naiwna, spodziewałam się ze zostanę zwolniona. Po tej awanturze, pracowałam inaczej niż Kama. Mijałyśmy się tylko. Kiedy znalazłam się z dala od sklepu, zatrzymałam się. Samochód został w tyle i poszłam w niewłaściwym kierunku. Nie było mowy, żebym jeszcze raz przeszła obok jasno oświetlonej wystawy. Zła i zdenerwowana. Miałam tak bladą twarz, jakby odpłynęła z niej cała krew. Zobaczyłam, ze jestem przy spożywczym sklepie, wiec weszłam do środka. Skierowałam się do działu że słodyczami po krótkich męczarniach zdecydowałam się na cukierki o smaku kwaśnych jabłek. Dziwnie się nazywają i nie umiem tej nazwy nawet wymówić. Przy kasie, kiedy podawałam kasjerce pieniądze, zerknęłam w dział ze słodyczami. Dostrzegłam znajomy błysk. To był on. Kasjerka wydała mi resztę, starałam się nie stracić go z oczu. Wyszłam swobodnie przed drzwi, a potem ostro skręciłam w prawo.
-Charlie! - Byłam zła na siebie że ten głos budzi we mnie takie uczucie, jak bym znała go całe życie. Odwróciłam  się niechętnie, miałam się nie baczności.
- Co? - powiedziałam w końcu- Teraz chce ci się ze mną gadać?
- Nie, nie za bardzo- przyznał, jego wargi zaradzały i się uśmiechnął.
- No to, o co ci chodzi?- warknęłam
- Moje zachowanie jest karygodne. Ale uwierz to najlepsze rozwiązanie.
- Nie rozumiem- odparłam
- Lepiej będzie , jeśli nie będziemy utrzymywać ze sobą bliższego kontaktu- wyjaśnił.
- Szkoda tylko ze dopiero teraz na to wpadłeś- wycedziłam
 Moje zdanie go bardzo zaskoczyło. Patrzył z niedowierzaniem. W końcu zebrałam się i odeszłam kawałek. Kad razu zastawił mi drogę.
- To kwaśne jabłka- powiedział i wziął ode mnie cukierka.
- Dzięki ze spytałeś.
Znów wzruszył ramionami i włożył sobie cukierka do ust.
- I.. co porabiasz? - spytał
Zdziwiona odpowiedziałam;
- To co zwykle, idę do domu- odparłam
- Myślałem ze może chcesz stąd się wyrwać,uciec od ludzi-szepnął
Przewróciłam oczami. Płatki śniegu padały mi an głowę i roztapiały się na włosach. Było wyjątkowo zimno. Normalny człowiek w tej chwili uświadomiły sobie ze popełniłam błąd by się wycofać. Ale nie ja.
- Z chęcią - odparła,
Zaśmiał się
-Proszę.- zawrócił i otworzył mi drzwi od samochodu.
Męczący dzień gdzieś odpłynął. Ciało się rozluźniło, ramiona wyprostowały. Ta chwila była idealna. Wyprostowałam się, czując wzrok jego. Musiałam sobie poradzić z ogromnym pragnieniem dorwania się do obcego faceta, którego nawet nie znałam
- Zapnij pasy- powiedział
Poszliśmy do knajpy zjeść coś, jak to po za sezonem świeciły pustkami. Kelnerka zmierzyła go od stóp do głów, po czym przywitała się z serdecznym uśmiechem.
-Prosimy stolik dla dwojga, zależałoby nam na większej prywatności- odparł
- Oczywiście- odparła kobieta i poszliśmy za nią- czy to państwu odpowiada?
-Idealnie- posłał jej oszałamiający uśmiech
Po złożeniu zamówienia, kelnerka przyniosła koszyk z pieczywem.
- Zimno ci?- zapytał troskliwie.
- Tak trochę, nie wzięłam kurtki ze swojego samochodu.
Zaczął zdejmować swoją kurtkę, miała niesamowicie cudowny zapach.
- Wszystko w porządku?- spytał - Przez chwile wyglądałaś na bardzo zdenerwowaną.
- Tak w porządku- odparłam nieprzekonująco.
- Nie słyszę twoich myśli.- odparł.
- Zawsze tak masz?
- Nie robię tego celowo- przyznał
Gdyby wiedział co mi się przydarzyło, zostawiłby mnie. Zorientowałam się, ze przygląda mi się
- Czy mogę Ci zadać jedno pytanie?- poprosiłam
- Za chwile odparł- weź swoje rzeczy i choć do samochodu.
Pędziliśmy z nadmierną prędkością jakaś pusta ulicą i zdawał się nie zwracać najmniejszej uwagi na to co dzieje się na drodze.
- Tylko jedno - podkreślił
- hmmm . Mówiłeś że nie słyszysz moich myśli. Jak to działa? Potrafisz prześwietlić każdego, niezależnie od tego gdzie jesteś? Jak to robisz? Czy tez twoja rodzina tak umie?
- To więcej niż jedno- wytknął mi- Prócz mnie nikt z rodziny tego nie potrafi. Musze znajdować się dość blisko.
- Jak sadzisz, dlaczego mnie nie słyszysz?
Patrzył na mnie zagadkowym wyrazem twarzy.
- Nie wiem. Jednym wytłumaczeniem na które wpadłem. jest to ze twój umysł odpiera to.
- Czyli mój mózg nie pracuje normalnie?- przejęłam się tym bardziej, niżby wypadało.
Potem wysiadłam, niezdarnie. Opierałam się o maskę samochodu i patrzyłam na jezioro.
- Nie obchodzi mnie kim jesteś.- odparłam pogodnie
- To naprawdę nie ma znaczenia?
Pokiwałam przecząco głową.
Milczeliśmy dłuższa chwile. Przygryzłam wargi. Dobrze że nie mógł mi czytać w umyśle. Po chwili siedzenia, w końcu jechaliśmy bardzo szybko, że lada chwila powinniśmy być na miejscu. Przypadkiem zerknęłam na szybkościomierz.
- Matko Boska! - zawołałam - Natychmiast zwolnij!
- Coś nie tak? - zapytał zdumiony.
- Jedziemy sto sześćdziesiąt na godzinę- wciąż nie mogłam się uspokoić. Rozejrzałam się spanikowana, ale w ciemnościach nic nie było widać.
-Uwierz mi nic nam nie grozi.
Podjechaliśmy już pod nasze domy, w oknie świeciła lampa, ale nie było mi spieszno do wyjścia.
- Słowo honoru, że będziesz jutro w szkole?- spytałam .
-Słowo będę.
Zastanawiałam się nad tym przez chwile, pokiwałam głową, po czym zdjęłam pożyczoną kurtkę.
- Zatrzymaj ja.  Nie będziesz miała w co rano się obrać.
- Nie chce się tłumaczyć mamie- wyjaśniłam.
- Jasne.
Nadal nie chciało mi się wysiadać, choć trzymałam już dłoń na klamce, próbując jakoś przedłożyć wieczór.
- Charlie?- zawołał zmienionym głosem
- Tak?- odwróciłam się w jego stronę.
- Obiecasz mi coś?
- Oczywiście- natychmiast pożałowałam tej przedwczesnej zgody.
- nie choć sama po ciemku!-powiedział stanowczo.
- Nie ma sprawy- odparłam i się uśmiechnęłam
- Do jutra- rzucił.
- Cześć
- Miłych snów- powiedział
Kamil zgasił silnik. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak jest mi zimno. Sięgnęłam po klucze i otworzyłam drzwi.
- To ty Charlie?- zawołała mama z salonu.
- Cześć mamo- weszłam do pokoju żeby się przywitać.
- Wcześnie wróciłaś- odparła
- Naprawdę?- odparłam zdziwiona
- Jeszcze nie ma ósmej. Jak w pracy?
- Było super.
Nadal nie mogłam dojść do siebie. Napiłam się soku, zrobiłam sobie kolacje. Wzięłam ja i powili weszłam po schodach, coraz bardziej zmęczona. Dopiero parząca woda prysznica otrzeźwiła mnie. W końcu musiałam wyjść, bo sączyła się ciepła woda. Owinąwszy się zaraz starannie ręcznikiem. Przeszłam do pokoju i szybko przebrałam się w piżamę i zjadłam jeszcze ciepła kolacje. Wskoczyłam do zimnego  łóżka.
Wiatr gwałtownymi porywami uderzał o ścianę. Tysiące myśli wirowało mi w głowie, byłam niemal sztywna ze strachu. Wiedziała, że czas nagli, bo rano trzeba było wstać do szkoły. Wiec przykryłam się i zasnęłam

piątek, 27 listopada 2015

27 listopada - Rozdział IX

Hej kochani:)
W końcu coś dodaje z nowych rozdziałów :)
Zapraszam też do wcześniejszych :) 
Proszę :*





Mama oznajmiła mi że jedziemy na wakacje .Same we dwie. Bałam się co na to Bartek powie. Było mi trochę przykro ze aż dwa tygodnie mnie nie będzie widział. Wiec pospiesznie się spakowałyśmy i ruszyłyśmy. Jadąc  szeroko otworzyłyśmy samochodowe okna. Było dwadzieścia cztery stopnie w cieniu przy absolutnie bezwietrznym niebie. Miałam na sobie moja ulubiona koszulkę bez rękawów, z białej koronki. Droga była bardzo mecząca ale dużo zobaczyłam. Jezioro.... Bardzo głębokie i długie, to jest najpiękniejsze miejsce. Ciemnogranatowa, zapewne zimna, jakby posrebrzana na powierzchni, na wodzie gdzieniegdzie można dostrzec duże pływające kwiaty. Drzewa odbijające się od tafli jeziora, las jakby wychodził po za brzegi, zwłaszcza duże pnie. Stojąc na brzegu były widać wysokie góry. Z zapartym tchem podziwiałam rozciągający się przede mną krajobraz. 
Zatrzymałam się nad brzegiem stromego urwiska. Nigdy nie ujrzałam czegoś tak pięknego. Oczy mi iskrzyły, nogi uginały się pode mną. Ręce trzęsły się ze wzruszenia, a serce biło tak mocno, jakby chciała wyskoczyć z piersi. Widok był  cudowny. Pojechałyśmy dalej. Widziałam ruchome wydmy. Poczułyśmy się tam jak na prawdziwej pustyni, rozciągały się łagodnie pofalowane wzgórze czystego, białego piasku. Wiatr rzeźbił w nim rożne wzory, błyskawicznie zasypując ślady pozostawione przez ludzi i zwierzęta. Nie było tutaj żadnych roślin. Ten krajobraz który jest niesamowity, zmienia się z dnia na dzień. Widziałam zamek budowany ponad 100 lat temu, miał wysokie wierze i bardzo duże wysokie okna, zakończone ostrymi lukami.
Dojechałyśmy w końcu do pensjonatu, znajdował się we wschodniej części. W pięknym nadmorskim parku, w którym przeważają prawie stuletnie sosny. Byłyśmy od morza ok 70 metrów. Można wiec powiedzieć ze jest położony prawie przy samej plaży. Spokojna drogą zeszłam bezpośrednio na plaże dosłownie w kilka minut. Brzegiem można było dojść nad ,,czerwona rzekę'', oddalona od pensjonatu. Idąc na zachód można dojść do centrum mimista. W pensjonacie było tylko 16 pokoi, dwa trzy i cztero osobowe w większości z balkonami.  
Na ogromnym terenie znajdował się plac zabaw dla dzieci. Grill, miejsce parkingowe oraz internet bezprzewodowy. Tego własnie tutaj szukałam. Byłam mocno zmęczona wiec poszłam się szybko wykapać. Drzwi się ostrzyły, stała w nich mama. Wyglądała pięknie w purpurowym szlafroku. Roześmiała się, kiedy zobaczyła mnie siedząca na łóżku.
- Wiedziałam ze się tu czaisz.
- Co się pod spod wkłada? - spytałam, wyciągając szlafrok- Myślę o piżamie z długim rękawem.
- A po co w ogolę coś pod to zakładać- mama uśmiechnęła się promiennie
- O nie!- moje oczy rozbłysły z przerażenia
- bla bla bla
- Będzie mi zimno- zauważyłam
- Nie poczujesz- obiecała
-Chyba nie chcesz powiedzieć mamo ze mam być pod tym zupełnie naga?
Mama cmoknęła i wyszła. kiedy szlam korytarzem zacisnęłam zęby.
Na kolacji czułam się głupio i byłam zawstydzona z powodu szlafroka. Mimo ze wszyscy je włożyli. Były w rożnych kolorach.
Starsza pani miała srebrzystoszary jak jej włosy, jej maż intensywnie błękitny. Następne małżeństwo. trochę młodsze, czterdziestoletnia kobita ciemny a jej maż szmaragdowozielony. Młody chłopak Julian czerwony. Wniosłam wymownie brwi , biorąc duży łyk szampana.
Rozejrzałam się dookoła i zorientowałam się ze tylko ja jestem ubrana na biało i tylko ja miałam cienka wełniana apaszkę ciasno owinięta wokół nadgarstka. Wiedziałam ze bez niej nie wyjdę z pokoju.
-Podaj mi ciecierzyce- poprosił Julian. 
Siedział po prawej stronie. W jego głosie słychać było echo.
Pozostali roześmiali się i uderzyli kieliszkami. Zobaczyłam mój kieliszek z szampanem i chwyciłam go . Szampan powinno się sączyć ale nie miałam alkoholu u ustach od prawie dwóch lat. Wypiłam go bardzo szybko. Mama uśmiechnęła się promiennie i napełniła mi z powrotem kieliszek. 
- Delektuj się nim- powiedziała mama-i nie spiesz się.
Wzięłam łyk jak prawdziwa dama i odstawiłam kieliszek, przekonana ze jest to najlepsze jakie piłam. Było cudowne i delikatne jak skrzyżowanie motyla z osa. Ktoś otarła się o mnie, przeskakując ławkę zęby usiąść. Nie musiałam unosić wzroku, zęby wiedzieć ze to Bartek. Twarz od razu mi się rozpromieniła, kiedy katem oka zobaczyłam jego. Jego szlafrok był w kolorze ciemnego bursztynu. Szybko nabrałam duszonych warzyw z największego półmiska i wrzuciłam sobie na talerz. 
-Spodziewałam się, ze szybko przyjedziesz- powiedziałam
- Zależy mi ,wiec jestem.
Już miałam zapytać czy idziemy się przejść ale odezwała się mama;
-Jedz i uciekaj!
Jej słowa były bardzo zrozumiałe i mówiła całkiem poważnie. Bartek rozprostował jedna dłoń i chwycił widelec i zaczął zajadać. Wyglądało na to ze to ja byłam najbardziej nieufna osobą na świecie. A on był najfajniejszym facetem. Miałam zamiar iść spać przed dwunasta i odpuścić sobie wszystko. Nasza dwójka stanęła obok Ogniska, wpatrując się w hipnotyzujące płomienie, które lizały suche drewno i skarały się po jego krawędziach jak kot, a potem je pożerały. Tak jak przypuszczałam było potwornie zimno. Wyciągnęłam ręce w stronę ogniska, ale i tal drżałam z zimna.
- Za chwile nie będziesz czuła chłodu- powiedział.
Policzki mi zapłoniły z wrażenia. 
- Charlie- powiedział
- Tak?
- Nie ma sensu żebym ciebie dłużej zwodził, wyjeżdżam do pracy...
Jego słowa zbiły mnie z tropu. Czułam ze muszę uciec od tego. Przyciągnął mnie do siebie a ja wyswobodziłam się z jego objęć. Ruszyłam w stronę swojego pokoju, szybkim krokiem. Nie interesowało mnie czy on idzie czy nie. Wierzcie albo nie, ale on naprawdę mi pomógł w trudnych sprawach.Wiedziałam ze nic się nie wydarzy bo czekałam na odpowiedniego faceta który będzie ze mną nawet jak nie będzie seksu. Położyłam się wściekła do łózka i zeznałam.
Gdy wróciliśmy po wakacjach do domu była połowa grudnia. Nie chodziłam już do szkoły ale miałam zamiar iść na studia. Cóż to dalsze plany. Wzięłam oliwkę do skórek i wylałam odrobinę na szmateczkę. Czytaliście kiedyś może ze ludzie Dożywają ponad stu lat. Tak czy siak, beznadziejna sprawa. Zresztą kto wie! Może tez będę tyle żyła . Za oknem zobaczyłam nowych sąsiadów.
- Och, jaki ładny dom- usłyszałam głos Małgorzaty.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę na kogo patrze. Przystojnego mężczyznę. Nie miałam jednak ich poznawać, chwyciłam szybko kieliszek i nosem wciągnęłam słodki, bogaty zapach. Wzięłam łyk i pozwoliłam pozostać w ustach. Ale to wino było cudowne. Starałam nie myśleć co było kiedyś. Zaczęłam gotować obiad. Pomieszczenie wypełniało się zapachem pieczonego mięsa, od którego zaburczało mi w brzuchu. Pokroiłam warzywa. Później oprószyłam maka stół. Wzięłam plastikowy pojemnik z wyrośniętym ciastem i zabrałam się do formowania bułeczek.
- Cześć!- zawołał  Jaś, aż podskoczyłam tak się przestraszyłam.
- Cześć- pomyślałam  skąd się on zwiło.
- Przeprowadziliśmy się obok- odparł
Oczy Jasia wyraźnie się powiększyły na widok słodkich bułeczek.
- Zaraz wyciągnę z piekarnika ciepłe bułeczki, chciałbyś spróbować?
- Tak! chce- odparł z radością
Wyjęłam z piekarnika formę i chwile musieliśmy odczekać, aż ostygną. Wziął jedna i zaczął jeść.
-Jasiek gdzie ty jesteś? - krzyczała zdenerwowana Małgorzata.
Otworzyłam drzwi i poinformowałam ze mały jest u mnie.
-Przepraszam bardzo za tego małego urwisa- odparła
- A nic się nie stało
- Choć do domu- powiedziała jego mama
Mały z bułka w reku wyszedł szczęśliwy na taras.
- Może państwo są głodni. Zrobiłam obiad zapraszam.
- Z chęcią przyjmiemy zaproszenie, bo my nic nie wzięliśmy ze sobą.
Cały czas z Małgorzata Rozmawialiśmy, ojciec Jaśka nic się nie odzywał tylko kiwał czasem głową. Kamil tak miał na imię, przystojniak którego widziałam kiedyś w szpitalu.
- Jest nadzieja na deser?- zapytał jasiek
- Przestań nie wolno tak- odpowiedział Kamil
- Brdzie coś czekoladowego. hmm może być budyń?- odparłam
- Wspaniale -obdarzył nas szeroki uśmiechem
Zrobiłam budyń , zjedli go z apetytem. Podziękowali mi za pyszny obiad i zaprosili do siebie jak tylko się urządza . Od tego momentu wszystko potoczyło się inaczej niż planowałam.