piątek, 4 grudnia 2015

4 grudnia - Rozdział XIV

Następny rozdział :) Zapraszam do czytania...



Następne dwa tygodnie spędziliśmy razem tylko we dwojga. Nikt nam nie przeszkadzał. Cieszyłam się ze go mam przy sobie. W pewny piątek obudził mnie z samego rana. Zaproponował wycieczkę tylko dla nas. Szybko się ubrałam. Pojechaliśmy do jakiejś stajni. Jak dobrze było znów siedzieć na końskim grzbiecie. Przepełniła mnie radość. Szybko złapałam rytm wierzchowca i gdy wjechaliśmy na długą żwirową drogę, Przeszliśmy do spokojnego kłusa. Młody koń położył uszy. Wspinając się pod ostatnią stromą górkę. uniósł się w siodle i pochylił do przodu, żeby zmniejszyć nacisk na koński grzbiet. Koń dopiero niedawno został ujeżdżony, dlatego starał się jechać poprawnie, choć kierował konia w sposób stanowczy. Gdy dotarliśmy na szczyt Tyriasa. Obrócił się, żeby spojrzeć na okolice. Widok jaki się stąd rozpościerał, był wspaniały. Dojrzeć stąd można było wyraźnie większość dworów Cullhaug, Commero, Svador i Kaupas. Svador leżał nieco dalej, za lasem. Złote pola. Zielone pastwiska ciągnęły się jak okiem sięgnąć. Dolina była dość płaska, ale w oddali majaczyły górskie szczyty. Były niebieskawe i całkiem daleko. zalewały się z niebiesko białym horyzontem. Słońce przypiekało. westchnął w poczuciu całkowitego spokoju. Woń mchu mieszała się z wonią suchych liści. Zapach świerku i sosen, czy istnieje piękniejsza woń?

Na końskim grzbiecie czułam się w pewien sposób wolna. Nie istniało wówczas nic poza mną i koniem. Ja i koń stawaliśmy się jednością. Cmoknęłam na konia. Nie miałam pojęcia, jak długo tak jechaliśmy, gdy koń nagle zarżał i zarzucił łbem. Czując wzrok na sobie, ścisnęłam za wodze. Przez dłuższa chwile ja i siedzieliśmy na swoich koniach i patrzyliśmy na siebie. Wydawało się, że ciemne spojrzenie  pali mnie. Kącik ust chłopaka drgnął i po chwili uśmiechnął się już do mnie serdecznie. Spojrzałam na cudowną chatkę, obrośnięta jakimś bluszczem, była cudowna. Nie zamieniliśmy nawet słowa. Ścisnęłam łydkami konia i skoczyłam do przodu. Po chwili jechał już obok mnie. Z uśmiechem chwycił moje wodze. Mogłam mu je odebrać, ale tego nie zrobiłam. Bez protestów pozwoliłam, by zatrzymał konia. Nim zdołałam się zorientować, porwał mnie z końskiego grzbietu. Zanosząc się śmiechem, wprowadził mnie do domu i przewróciliśmy się na łóżko. Uderzyłam się w ramie o drewniany bok łóżka, ale nie czułam bólu. Było tak dobrze. Kątem oka dostrzegłam że konie parskały, a wkrótce schyliły łby ku zielonej trawie i zaczęły skubać soczyste źdźbła. Ja i on, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestaliśmy się śmiać. Onieśmieleni patrzyliśmy na siebie niepewnie, jakbym nagle zrozumiała, że wstąpiliśmy na ścieżkę grzechu.
On niezdarnie pogłaskał mnie po policzku. Musnął na próbę dłonią o moją ciepłą skórę. Nie odepchnęłam go ale przytuliłam się, jakbym szukała kolejnych pieszczot. Otworzył szerzej oczy, oddychał coraz szybciej
- Charlie, doprowadzasz mnie do szaleństwa. - wyznał schrypniętym głosem.
Mów jeszcze, mów jeszcze, cieszyłam się w duchu. Zazwyczaj nie radowałam się z jego głosu. Tęsknił za mną... Byłam szczęśliwa.
Palce zaczęły wędrować na oślep po mojej szyi, po piersiach. Krew wezbrała we mnie, poczułam, ze ogarnia mnie pożądanie. Ścisnęłam kolana, żeby powstrzymać jakoś ogień, który we mnie płonął. W końcu opamiętałam się.
- Nie powinniśmy tego robić.  tak nie wolno.
Sama usłyszałam, jak nie przekonująco  zabrzmiały moje słowa. W głosie nie było siły, która mogła go wyrwać z tego oszołomienia. A gdy się pochylił i czule pocałował mnie w usta, zbudził ostatnia zaporę. Rozpromieniona rumieńcem zarzuciłam mu ręce na szyje i napotkałam jego usta. Twarde i pełne oczekiwań. Dodałam mu siły. Z zamglonym spojrzeniem puściłam go ale on zapragnął więcej. Znów poczułam jego usta na swoich wargach. Każdy pocałunek wzniecał iskry pożądania i rozkoszy.
Rozpiął mi bluzkę i jego oczom ukazały się białe, małe piersi. Ostrożnie pochylił głowę i dotknął ustami jasnoróżowej brodawki.
Zachłysnęłam się własnym oddechem. W ciele rozprzestrzeniał się jakiś rozkoszny bezwład. Zapominając o całym świecie, zerwaliśmy z siebie ubrania. Rytmicznie muskałam dłonią napięte podbrzusze jakbym nie mogła się nim nasycić. Jakbym chciała być jeszcze bliżej. Położyłam się po nim i chciałam się przed nim całkiem otworzyć, ofiarować mu coś najpiękniejszego, co mogłabym ofiarować mężczyźnie. Ostrożnie i powoli zaczął we mnie wchodzić.
Wtedy rozpaczliwie zacisnęłam zęby na własnej dłoni. Jak to boli! Na ból nie byłam przygotowana. On oparł się na łokciach. Twarz mi pobladła z rozpaczy.
- Boli?- zapytał z czułością
- Nie!- szepnęłam, czując jak kłamstwo dławi moje gardło. Bardzo bolało!
Paliło jak żywy ogień. Jego wielki członek rozdzierał mnie na pół. Tak to przynajmniej odczuwałam. Ale i tak go pragnęłam, pomimo bólu nie do zniesienia.
On musnął moja szyje wilgotnym językiem i ostrożnie, bardzo ostrożnie, wszedł we mnie cały. Na chwile znieruchomiał, po czym zaczął się rytmicznie poruszać.
Otarłam łzy, które płynęły po policzkach. Ból nie był już tak dotkliwy, ale wrażenie wcale nie było tak wspaniałe, jak się spodziewałam. To nie była chwila rozkoszy, odbierająca zmysły.
On to zrozumiał. Wycofał się, położył się obok i zerknął na mnie z zawstydzeniem
-Nie było ci dobrze- stwierdził, kładąc ostrożnie dłoń na brzuchu.
- Nie- wyznałam niechętnie- Nie byłam przygotowana na... -rozłożyłam ręce, nie znajdując właściwego słowa.
Przytulił mnie.
- Nie chciałem sprawić ci bólu- powiedział przygnębiony
Uśmiechnęłam się przez łzy.
- Wiem. - zapewniłam go.
- Słyszałem, ze kobietą nigdy nie jest dobrze ze pierwszym razem.
Przyciągnął mnie do siebie, ułożył moja głowę na ramieniu
- Jesteś na mnie zła?- zapytał
- Nie. Kochanie, nie jestem zła. Oboje tego pragnęliśmy. To było nie do uniknięcia.- umilkłam, nie chciałam mu zdradzić jak o nim marzyłam.
- Musze się umyć.- powiedziała
Weszłam na górę do łazienki. Tymczasem zaprowadził konie do stajni. Gdy zeszłam na dół czekał na łóżku z gorącą kolacją.
- Charlie moja maleńka...- westchnął.
Zjedliśmy szybko i położyliśmy się, w jeszcze ciepłym łóżku i zasnęliśmy przytuleni do siebie.

Brak komentarzy: