czwartek, 16 lipca 2015

16 lipca Rozdział I

Witam.
Dzisiaj coś nowego. Wiec będzie troszkę dużo:)  zachęcam i miłego czytania:) to jak na razie pierwsza cześć czyli rozdział... I Zapraszam do dalszych :) :-*






Mając 8 lat byłam najszczęśliwszym dzieckiem, miałam mamę Eveline, znaczy Evi tatuś tak zawsze wolał, tatę Wiliama.  Wracając do wydarzeń przeprowadziliśmy się z Polski do Wielkiej Brytanii.  Dla mnie to coś nowego, a ciesze się ze tu jestem,  bo koncernu odnalazłam to co moi rodzice czuli do siebie. MIŁOŚĆ.  Ale to pewno będzie na końcu mojego opowiadania..Jak każde :-P
W wieku 10 lat rodzice i ja wyruszyliśmy na wakacje, do mojej kochanej cioci Mery. :) ten tragiczny finał wywołał, ma się rozumieć pewien szok. Jak łatwo na całe życie okaleczyć psychikę dziecka.  Pamiętam że ciocia opowiadała nam straszne historie o niewidzialnym potworze. Ja się nie bałam bo byłam duża, ale mały Sam bał się zawsze, miał wtedy 5 lat. Jego Tata go nauczył słów na strasznego potwora:
                       Potwory, trzymajcie się z dala od tego pokoju,
                       Nie macie nic tutaj do roboty.
                       Żaden potwor niech nie wchodzi pod łózka,
                       Nie zmieścicie się tam.
                       Żaden potwor nie zagląda przez okno,
                       Nie ma się tam czego złapać
                       A sio wszystkie wampiry, wszystkie wilkołaki, wszystkie straszne potwory,
                       Nie macie nic tu do roboty.
                       Żaden mnie nie skrzywdzi,
                       Nie macie nic tu do roboty.
Ten straszny potwór zabił już nauczyciela, jego żonę i dwoje ich dzieci. Nie był wilkołakiem, wampirem, upiorem ani żadnym innym tajemniczym potworem z zakazanego lasu. To jednak zjawisko przejściowe tak rozmawiali rodzice miedzy sobą. Potwora nie byli bo nie zabijał. Synek cioci Sam pewnej nocy się obudził, zaraz po pierwszej za potrzeba, udał się do łazienki. Wstał z  łóżka i ściągając po drodze spodenki od piżamy poszedł zaspany do łazienki. Wysiusiał się za wszystkie czasy, spuścił wodę i wrócił z powrotem do łóżka. Przykrył się kocem, gdy nagle zauważył tego stwora w ściennej szafie szybko wyskoczył z łóżka i przyszedł do mnie do pokoju i zaczął mnie budzić.
- W moim pokoju jest potwor, charli (charlotte tak miałam na imię)  obudź się.
- Nie!  Idź spać- wymamrotałam
- Ale ja się boje bo w szafie jest pies- myślałam ze żartuje i chce mnie nastraszyć
Od razu i wyskoczyłam z łózka. Kazałam Samowi schować się pod łóżko, a sama po cichu poszłam zobaczyć tego stwora. Faktycznie mały miał racje że w szafie jest straszny potwór bo dobiegały dziwne odgłosy. Zamknęłam drzwi po cichu i szybko pobiegłam obudzić ciocie ale przed pokojem było dużo śladów krwi wiec nie wchodziłam bo się bałam co zobaczę i od razu poszłam obudzić rodziców.
- Mama! Tata!  W szafie sama jest ten potwor.- krzyczałam
- Kochanie nie wygłupiaj się. Idź spać, jest późno- powiedziała mama
- Mamo ale ja mowie prawdę- płakałam
- Już dobrze, idę sprawdzić- powiedział tata i ucałował mnie
A ja zostałam z mama i od razu zamknęłam drzwi na klucz. W tedy widziałam tatę ostatni raz. Poszedł do pokoju Sama. A w szafie był wielki pies, to był na pewno bernardyn; jego geste, brązowe futro i szerokie barki, można było rozróżnić nawet po ciemku.
Łeb miał spuszczony i wlepiał w niego zapadnięte ślepia, błyszczące wrogością. Tato zaczął cofać się w kierunku drzwi. Pies ruszył wolno za nim. Stąpał na sztywnych łapach a właściwie nie stąpał ale skradał się, wyraźnie nie gotów jeszcze do ataku. Łeb nadal trzymał nisko i szedł krok w krok za nim w odczuciu taty najgorszy moment nastąpił wtedy kiedy przekroczył próg i wyszedł tyłem na ciemne podwórze. Przestał widzieć psa. Ojciec wyciągnął za siebie ręce, namacał drzwi samochodu, odwrócił się szybko na piecie i dla nura do kabiny. Spojrzał w boczne lusterko i ujrzał w nim psa, stojącego nieruchomo w otwartych drzwiach domu.
- Pies- bąknął
Łzy płynęły mu po policzkach.Usłyszał chrapliwy jęk. Dwadzieścia minut później usłyszał warczenie. Bydle wskoczyło na maskę i patrzył się czerwonymi oczami. Nie był w stanie się poruszyć, ani oddychać. Słyszałam ze strach może sparaliżować ale nie przypuszczałam że tak całkowicie. Pies zeskoczył z maski na żwir, dzieliło go niepełne trzydzieści centymetrów. Ani na moment nie przestał warczeć, a z pyska kapała piana. Tatuś nie był w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Widział przy szybie jego wielkie mocne zęby i zaczął głośno szczekać jak oszalały, do taty dotarło że po zatrzymaniu samochodu nie zasunął szyby, zaciągnął hamulec a z kieszeni wyjął klucze i włożył do stacyjki. Szybkim ruchem zasunął szybę, gdy była już w trzech czwartych zasunięta, pies skoczył do okna, wciskając pysk w zwężającą się szparę. Coś ciepłego ściekało z reki taty, z przerażeniem stwierdził że to zmieszana z krwią ślina kapiąca z psiego pyska. Mobilizując wszystkie siły zdołał przekręcić korbkę o dalsze ćwierć obrotu pies nagle się wycofał. Bestia niczym wielki futrzasty pocisk runął na maskę i z wściekłym ujadaniem natarł na przednia szybę. Wścieklizna.  Pomyślał tatuś. Minęło pół godziny a pies siedział przed samochodem i obserwował go. Wstał i zniknął w  domu, zupełnie jakby go zawołano. Stałam przy drzwiach i nasłuchiwałam, przeszedł kolo naszych drzwi i wyszedł z powrotem na podwórze. Z przerażająca szybkością i zwinnością pies zmienił nagle kierunek i runął na samochód. Wyrżnął w samochód z głośnym, głuchym łomotem i odbił się, w drzwiach powstało duże wybrzuszenie, powtórzył to cztery razy. Drzwi wisiały na starych zardzewiałych zawiasach. Pies znów skoczył i z hukiem wypadły z zawiasów i spadły na żwirowy podjazd. Ich oczy spotkały się na chwile, potem pies zaatakował. Szczeka zatrzasnęła się na reku tatusia i usłyszał chrupniecie, pewno pies złamał kość. Tata krzyczał z bólu. Chciał coś zrobić ale stwór znów zaatakował.  Pies ścisnął i wyciągnął ciało taty z samochodu. Po krutkiej szarpaninie pies dostał sie do szyji taty. nie udało sie uratować, mama zadzwoniła po policje żeby powiedzieć co sie stało. Po paru minutach zjawił sie radiowuz i jeden z policjantow zastrzelił to bydle. Padło chyba dziesięć strzałów. Pies zagryzł dużo osób w tym mojego tatusia. Ta historia była pierwsza!

1 komentarz:

Kasia:*:* pisze...

Z chęcią przeczytalam to twoje ,,opowiadanie,, jak moge tak oczywiscie nazwac. Fajne masz pomysly, to tak z glowy czy w zyciu przeszlas. Zagladam do nastepnych i pozdrawiam :-)