Kolejny rozdział :) Zapraszam :*
Wyspałam się w końcu. Następnego dnia musieliśmy niestety wracać do domu, a tu tak pięknie było.
- Ale chciałabym tu czasem przyjeżdżać. Te widoki są piękne, z dala od wszystkich- odparłam
- To na co czekamy można o tym pomyśleć- powiedział
- Tak, ty pewno tylko żartujesz.
- Charlie, kocham cie i chce spędzić z tobą resztę swoich dni.
Znieruchomiałam jak usłyszałam te słowa. Złapałam w dłonie jego twarz i pocałowałam go namiętnie. Odwzajemnił i przytulił mnie.
Prowadziliśmy konie przez ostatni kawałek drogi. Nie dlatego, że koń kulał albo ze podkowa się poluzowała. Nie byłam w stanie siedzieć na koniu. Wszystko mnie piekło i bolało. Tym razem odetchnęłam, gdy za zakrętu ujrzałam samochód. Wreszcie usiądę i sobie odpocznę. Czy to jest naprawdę takie bolesne?To było jak sen, że już nie jestem dziewicą. Nigdy nie myślałam o tym - kochałam się z mężczyzna. Moim mężczyzna. To nie było zwierzęce parzenie się. Byliśmy dla siebie dobrzy i pragnęliśmy ofiarować sobie nawzajem coś nowego. Nie ma rady na to, ze nie wyglądało to tak jak siebie wyobraziłam.
Pewnie będzie inaczej następnym razem. Nikt przecież nie chciałby się kochać, gdyby to za każdym razem tak bolało....
- Tak długo was nie było!- zawołał Sam.
- Bardzo mi przykro- wyjaśniłam- czas nam tak szybko upłynął.
Sam złagodniał.
- Martwiłem się o ciebie. Bałem się ze spadłaś z konia.Chciałem was poszukać
Całe szczęście, że tego nie zrobił, pomyślałam. Przez chwile ujrzałam w wyobraźni siebie I jego Nagich, pełnych pożądania.
- Jesteś szczęśliwa. Widzę to.
Zacisnęłam pieści i popatrzyłam w bok.
- Szczęśliwa- oznajmiłam nie zręcznie.
- A widziałaś mamy nowa służącą- odparł Sam.
Musiałam wziąć parę głębokich oddechów. Coś uciskało mnie w piersi. Przełknęłam ślinę, zęby się tego pozbyć, ale to tkwiło tam wciąż, jak kolec dzikiej róży. Gdybym miała przed sobie mamę, dałabym upust swojej goryczy. Wówczas w jasnych i ostrych słowach dałabym wyraz temu co czuje. Nie mogłam jednak tego powiedzieć Samowi. Mieszkał już w tym domu, kilka lat. Bez względu na wszystko. Sam by nie zrozumiał.
Następnego dnia zeszłam do kuchni było całkiem cicho. Przerażająco cicho. Weszłam do kuchni ostrożniej niż zwykle. Otworzyłam drzwi na oścież i objęłam całe pomieszczenie wzrokiem, zanim wkroczyłam. Ingrid nie było widać. Mama stała odwrócona do mnie plecami. Ciocia Mery też była w kuchni. Płakał. Bo miała zaczerwienione oczy. A przecież nie należała do osób , które płaczą z byle powodu. Już po raz drugi dostrzegłam ślady łez na jej twarzy i nie miałam pojęcia, co było ich przyczyną. Za pierwszym razem zauważyłam je podczas gdy mały był w szpitalu. Wzięłam pocztę i zdumiona pobiegłam prosto do swojego pokoju. Tak mi się przynajmniej wydawało. Musiałam pomylić drzwi, bo na łóżku siedziała Ingrid z wielka książka na kolanach.
- Witaj- to wszystko, co zdołałam z siebie wydobyć.
Przyglądała mi się swoimi wielkimi, szeroko otwartymi oczami. Gdy byłam bliska Ingrid, nie mogłam się oprzeć wrażeniu ze widzę zbitego psa. Nigdy nie spotkałam dziewczyny która była tak zastraszona.
Ingrid zatrzasnęła książkę i położyła palec an ustach
- ciii...
Podeszłam do niej na palcach i usiadłam ostrożnie na brzegu łóżka.
- Dlaczego musimy być cicho?- zapytałam szeptem
Podskoczyła czym prędzej i zamknęła drzwi. Znowu usiadła na łóżku i stłumionym głosem powiedziała
- Pani Mery pokłóciła się z Samem...
Ach tak! To dlatego w kuchni było tak cicho i dlaczego ciotka płakała
-O co?
Ingrid przez chwile milczała. Poruszyła się niespokojnie, jakby nie wiedziała czy może zaufać. Może nie chce obgadywać szefowej pomyślałam zaciekawiona.
- Nie wszystko słyszałam- wyznała- ale rozmawiała z Samem o jego ojcu.
- Nie łatwo żyć w ciągłych kłamstwach- powiedziałam
Ingrid pokiwała głową
- Pani wrzeszczała, że jego ojciec nie ma praw i że nie żyje.
- Że nie żyje?
- Tego to ja nie wiem
Opadły mi ramiona. Dlaczego ciotka nie chciała rozmawiać z nim o ojcu. Nie była człowiekiem, którym zwykle stawiała opór. Co zamierzał zrobić Sam ze ciotka była temu tak przeciwna?
- Masz takie piękne włosy- powiedziała nieśmiało Ingrid.
- Tak myślisz? -uśmiechnęłam się
- Tak- zapewniła mnie z przekonaniem - mogę ci rozpleść warkocz?
- Tak oczywiście- odparłam
Wkrótce moje włosy leżały jak rozpostarty wachlarz na ramionach i plecach
- Ty tez masz piękne czarne włosy- zauważyłam
- Wiem, ze tak nie jest. Rodzice mi to zawsze mówią, ciągną mnie za warkocze i powtarzają ze wygalają jak dwa żółte strumyczki.
- Przynieś swoja szczotkę do włosów- zaproponowałam - i usiądź przede mną na podłodze. Zorbie ci fryzurę, w której ci będzie do twarzy.
Ingrid nie trzeba było tego powtarzać. Podskoczyła do góry i z roziskrzonymi oczami pobiegła po szczotkę. Gdy rozplotłam sztywne warkoczyki i zaczęłam szczotkować czarne włosy, pomyślałam, że ta dziewczyna musi mieć ciężkie życie, z takimi rodzicami. Ja miałam tylko brata przyrodniego który się ze mną czasem drażnił, ale nie był złośliwy. Wszyscy zauważyliśmy że cioci i Sam się pokłócili. Zawsze były wesołe rozmowy ale tego wieczoru panowała całkowita cisza. Nie padło ani jedno słowo, nikt nie miał ochoty się odzywać. Słychać było tylko chrzęst łamanego pieczywa i siorbanie mleka i kawy. Rozejrzałam się ostrożnie wokół siebie. Spojrzała na mamę i na Ingrid. Wyglądały, jakby ktoś ich obarczył strasznym ciężarem, bo kuliły się tak żeby ich jak najmniej widać.
Sam siedziała jakby ja przywiązano do krzesła, a jego oczy były jeszcze bardziej zaokrąglone niż zwykle. Na prawdę ładnie wyglądała w nowej fryzurze. Jej wijące się włosy zostały upięte z tyłu, ale bardzo luźno. Część loków wymykała się spod szpilek i okalała twarz, dzięki czemu uszy mniej rzucały się w oczy. To nie znaczy ze ona ma wielkie czy ostające uszy, pomyślałam i o mało się nie roześmiałam. Nic nie mogłam na to poradzić, ale miałam całkiem nieuzasadniona ochotę, by się roześmiać na głos. Zdołałam się jednak opanować. Ciekawe, co by było gdybym się roześmiała teraz, gdy ciotka siedzi ponura i zgorzkniała jak nigdy przedtem.
Uzmysłowiłam sobie jakim szacunkiem musiała cieszyć się ze tu jest. Zdołała już poznać mnie w złym humorze. Ingrid siedziała blisko mnie. Jakby szukała pocieszenia i schronienia. Gdy mama i ciocia rozeszły się do swoich wieczornych obowiązków. Powiedziałam tonem, który za brzmiał bardzo stanowczo.
- Powinniśmy chyba zacząć planować wyprawę do Kalifornii.
Parę dni temu dostałam mejla od Billego ze wybiera się ta.. Jeździł tam dwa razy w roku w sierpniu i w lutym. Kupował wówczas różne drobiarki do domu i dla swoich znajomych, a wszyscy traktowali ta wyprawę jako miła odmianę od codziennych obowiązków.
Ciocia na stroszyła się, nozdrza się zadrżały
- My?- powiedziała ostro
- Tak. My - odparłam- nie tylko ty jedna pracujesz, o ile mi wiadomo.
Chętnie odgryzłabym siebie język. Dale czego zawsze musiałam odpowiadać tym pogardliwym tonem? Tym razem naprawdę nie chciałam być bezczelna.
Mama pospieszyła z odpowiedzi, zęby wyprzedzić ciotkę.
- Oczywiście osiądziemy i przedyskutujemy wszystko przed wyjazdem.
- Dziękuje- uśmiechnęłam się - wiec Ingrid,Sam i ja jedziemy.
- To jest wyjazd dla rodziny. Oni nie jedzie z nami bowiem najlepiej jakie narzędzia trzeba kopic- odparła ciotka
Słowa padły powoli. Ostrożnie. Jakby się wstydziła ze nie zabiera reszty. Taki ich los; praca i nic po za praca. Jeśli działo się coś szczególnego nie byli brani pod uwagę.
- To nie jest w porządku- wypaliłam zanim zdołałam sobie uświadomi ze myślę na głos. Rozejrzałam się dookoła z przerażeniem.
- Co nie jest w porządku?- zdziwiła się ciotka.
Wskazałam ręka na Ingrid
- To ze służba nie może jechać. Ciociu w tej sytuacji wole jechać z nimi.
- Co za łaskawość- skomentowała ciotka
- Nie możesz uwierzyć ze ona nigdzie nie była i nie doświadczyła buzującego tam życia nie podziwiała pięknych widoków, nie próbowała pysznego jedzenia, które sprzedają w tamtejszych sklepach.
Ciotka była całkiem oszołomiona moja przemowa i stanowczością mojego tonu. Jak często w poczuciu niepewności, oblizała siebie usta. Tym razem nie szukała wsparcia u mamy. Wiedziała ze wypadłą z łask. Na jej bezbarwnych ustach pojawił się pobłażliwy uśmiech.
- No dobrze dobrze, skoro tak mówisz. w tym roki jedziecie wy.
Wydałam się zadowolona ze swojej decyzji. Uśmiechnęłam się do niej nieznacznie.
Wyspałam się w końcu. Następnego dnia musieliśmy niestety wracać do domu, a tu tak pięknie było.
- Ale chciałabym tu czasem przyjeżdżać. Te widoki są piękne, z dala od wszystkich- odparłam
- To na co czekamy można o tym pomyśleć- powiedział
- Tak, ty pewno tylko żartujesz.
- Charlie, kocham cie i chce spędzić z tobą resztę swoich dni.
Znieruchomiałam jak usłyszałam te słowa. Złapałam w dłonie jego twarz i pocałowałam go namiętnie. Odwzajemnił i przytulił mnie.
Prowadziliśmy konie przez ostatni kawałek drogi. Nie dlatego, że koń kulał albo ze podkowa się poluzowała. Nie byłam w stanie siedzieć na koniu. Wszystko mnie piekło i bolało. Tym razem odetchnęłam, gdy za zakrętu ujrzałam samochód. Wreszcie usiądę i sobie odpocznę. Czy to jest naprawdę takie bolesne?To było jak sen, że już nie jestem dziewicą. Nigdy nie myślałam o tym - kochałam się z mężczyzna. Moim mężczyzna. To nie było zwierzęce parzenie się. Byliśmy dla siebie dobrzy i pragnęliśmy ofiarować sobie nawzajem coś nowego. Nie ma rady na to, ze nie wyglądało to tak jak siebie wyobraziłam.
Pewnie będzie inaczej następnym razem. Nikt przecież nie chciałby się kochać, gdyby to za każdym razem tak bolało....
- Tak długo was nie było!- zawołał Sam.
- Bardzo mi przykro- wyjaśniłam- czas nam tak szybko upłynął.
Sam złagodniał.
- Martwiłem się o ciebie. Bałem się ze spadłaś z konia.Chciałem was poszukać
Całe szczęście, że tego nie zrobił, pomyślałam. Przez chwile ujrzałam w wyobraźni siebie I jego Nagich, pełnych pożądania.
- Jesteś szczęśliwa. Widzę to.
Zacisnęłam pieści i popatrzyłam w bok.
- Szczęśliwa- oznajmiłam nie zręcznie.
- A widziałaś mamy nowa służącą- odparł Sam.
Musiałam wziąć parę głębokich oddechów. Coś uciskało mnie w piersi. Przełknęłam ślinę, zęby się tego pozbyć, ale to tkwiło tam wciąż, jak kolec dzikiej róży. Gdybym miała przed sobie mamę, dałabym upust swojej goryczy. Wówczas w jasnych i ostrych słowach dałabym wyraz temu co czuje. Nie mogłam jednak tego powiedzieć Samowi. Mieszkał już w tym domu, kilka lat. Bez względu na wszystko. Sam by nie zrozumiał.
Następnego dnia zeszłam do kuchni było całkiem cicho. Przerażająco cicho. Weszłam do kuchni ostrożniej niż zwykle. Otworzyłam drzwi na oścież i objęłam całe pomieszczenie wzrokiem, zanim wkroczyłam. Ingrid nie było widać. Mama stała odwrócona do mnie plecami. Ciocia Mery też była w kuchni. Płakał. Bo miała zaczerwienione oczy. A przecież nie należała do osób , które płaczą z byle powodu. Już po raz drugi dostrzegłam ślady łez na jej twarzy i nie miałam pojęcia, co było ich przyczyną. Za pierwszym razem zauważyłam je podczas gdy mały był w szpitalu. Wzięłam pocztę i zdumiona pobiegłam prosto do swojego pokoju. Tak mi się przynajmniej wydawało. Musiałam pomylić drzwi, bo na łóżku siedziała Ingrid z wielka książka na kolanach.
- Witaj- to wszystko, co zdołałam z siebie wydobyć.
Przyglądała mi się swoimi wielkimi, szeroko otwartymi oczami. Gdy byłam bliska Ingrid, nie mogłam się oprzeć wrażeniu ze widzę zbitego psa. Nigdy nie spotkałam dziewczyny która była tak zastraszona.
Ingrid zatrzasnęła książkę i położyła palec an ustach
- ciii...
Podeszłam do niej na palcach i usiadłam ostrożnie na brzegu łóżka.
- Dlaczego musimy być cicho?- zapytałam szeptem
Podskoczyła czym prędzej i zamknęła drzwi. Znowu usiadła na łóżku i stłumionym głosem powiedziała
- Pani Mery pokłóciła się z Samem...
Ach tak! To dlatego w kuchni było tak cicho i dlaczego ciotka płakała
-O co?
Ingrid przez chwile milczała. Poruszyła się niespokojnie, jakby nie wiedziała czy może zaufać. Może nie chce obgadywać szefowej pomyślałam zaciekawiona.
- Nie wszystko słyszałam- wyznała- ale rozmawiała z Samem o jego ojcu.
- Nie łatwo żyć w ciągłych kłamstwach- powiedziałam
Ingrid pokiwała głową
- Pani wrzeszczała, że jego ojciec nie ma praw i że nie żyje.
- Że nie żyje?
- Tego to ja nie wiem
Opadły mi ramiona. Dlaczego ciotka nie chciała rozmawiać z nim o ojcu. Nie była człowiekiem, którym zwykle stawiała opór. Co zamierzał zrobić Sam ze ciotka była temu tak przeciwna?
- Masz takie piękne włosy- powiedziała nieśmiało Ingrid.
- Tak myślisz? -uśmiechnęłam się
- Tak- zapewniła mnie z przekonaniem - mogę ci rozpleść warkocz?
- Tak oczywiście- odparłam
Wkrótce moje włosy leżały jak rozpostarty wachlarz na ramionach i plecach
- Ty tez masz piękne czarne włosy- zauważyłam
- Wiem, ze tak nie jest. Rodzice mi to zawsze mówią, ciągną mnie za warkocze i powtarzają ze wygalają jak dwa żółte strumyczki.
- Przynieś swoja szczotkę do włosów- zaproponowałam - i usiądź przede mną na podłodze. Zorbie ci fryzurę, w której ci będzie do twarzy.
Ingrid nie trzeba było tego powtarzać. Podskoczyła do góry i z roziskrzonymi oczami pobiegła po szczotkę. Gdy rozplotłam sztywne warkoczyki i zaczęłam szczotkować czarne włosy, pomyślałam, że ta dziewczyna musi mieć ciężkie życie, z takimi rodzicami. Ja miałam tylko brata przyrodniego który się ze mną czasem drażnił, ale nie był złośliwy. Wszyscy zauważyliśmy że cioci i Sam się pokłócili. Zawsze były wesołe rozmowy ale tego wieczoru panowała całkowita cisza. Nie padło ani jedno słowo, nikt nie miał ochoty się odzywać. Słychać było tylko chrzęst łamanego pieczywa i siorbanie mleka i kawy. Rozejrzałam się ostrożnie wokół siebie. Spojrzała na mamę i na Ingrid. Wyglądały, jakby ktoś ich obarczył strasznym ciężarem, bo kuliły się tak żeby ich jak najmniej widać.
Sam siedziała jakby ja przywiązano do krzesła, a jego oczy były jeszcze bardziej zaokrąglone niż zwykle. Na prawdę ładnie wyglądała w nowej fryzurze. Jej wijące się włosy zostały upięte z tyłu, ale bardzo luźno. Część loków wymykała się spod szpilek i okalała twarz, dzięki czemu uszy mniej rzucały się w oczy. To nie znaczy ze ona ma wielkie czy ostające uszy, pomyślałam i o mało się nie roześmiałam. Nic nie mogłam na to poradzić, ale miałam całkiem nieuzasadniona ochotę, by się roześmiać na głos. Zdołałam się jednak opanować. Ciekawe, co by było gdybym się roześmiała teraz, gdy ciotka siedzi ponura i zgorzkniała jak nigdy przedtem.
Uzmysłowiłam sobie jakim szacunkiem musiała cieszyć się ze tu jest. Zdołała już poznać mnie w złym humorze. Ingrid siedziała blisko mnie. Jakby szukała pocieszenia i schronienia. Gdy mama i ciocia rozeszły się do swoich wieczornych obowiązków. Powiedziałam tonem, który za brzmiał bardzo stanowczo.
- Powinniśmy chyba zacząć planować wyprawę do Kalifornii.
Parę dni temu dostałam mejla od Billego ze wybiera się ta.. Jeździł tam dwa razy w roku w sierpniu i w lutym. Kupował wówczas różne drobiarki do domu i dla swoich znajomych, a wszyscy traktowali ta wyprawę jako miła odmianę od codziennych obowiązków.
Ciocia na stroszyła się, nozdrza się zadrżały
- My?- powiedziała ostro
- Tak. My - odparłam- nie tylko ty jedna pracujesz, o ile mi wiadomo.
Chętnie odgryzłabym siebie język. Dale czego zawsze musiałam odpowiadać tym pogardliwym tonem? Tym razem naprawdę nie chciałam być bezczelna.
Mama pospieszyła z odpowiedzi, zęby wyprzedzić ciotkę.
- Oczywiście osiądziemy i przedyskutujemy wszystko przed wyjazdem.
- Dziękuje- uśmiechnęłam się - wiec Ingrid,Sam i ja jedziemy.
- To jest wyjazd dla rodziny. Oni nie jedzie z nami bowiem najlepiej jakie narzędzia trzeba kopic- odparła ciotka
Słowa padły powoli. Ostrożnie. Jakby się wstydziła ze nie zabiera reszty. Taki ich los; praca i nic po za praca. Jeśli działo się coś szczególnego nie byli brani pod uwagę.
- To nie jest w porządku- wypaliłam zanim zdołałam sobie uświadomi ze myślę na głos. Rozejrzałam się dookoła z przerażeniem.
- Co nie jest w porządku?- zdziwiła się ciotka.
Wskazałam ręka na Ingrid
- To ze służba nie może jechać. Ciociu w tej sytuacji wole jechać z nimi.
- Co za łaskawość- skomentowała ciotka
- Nie możesz uwierzyć ze ona nigdzie nie była i nie doświadczyła buzującego tam życia nie podziwiała pięknych widoków, nie próbowała pysznego jedzenia, które sprzedają w tamtejszych sklepach.
Ciotka była całkiem oszołomiona moja przemowa i stanowczością mojego tonu. Jak często w poczuciu niepewności, oblizała siebie usta. Tym razem nie szukała wsparcia u mamy. Wiedziała ze wypadłą z łask. Na jej bezbarwnych ustach pojawił się pobłażliwy uśmiech.
- No dobrze dobrze, skoro tak mówisz. w tym roki jedziecie wy.
Wydałam się zadowolona ze swojej decyzji. Uśmiechnęłam się do niej nieznacznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz